Tu raczej chodzi o coś innego.
Po co szef knajpy, klubu czy portalu ma płacić normalną stawkę fotografowi, skoro zawsze znajdzie np. studenta robiącego za przysłowiową flaszkę (i to za kiepską, bo za 25 zł)? Ów student robi, biega, się cieszy - bo coś tam dostaje i myśli, że jest ok. Kończy studia, chce zacząć normalnie funkcjonować na rynku pracy jako foto - a tu ZONK. Słyszy "Pa pa!", a na jego miejsce wskakuje kolejny student. Biorąc pod uwagę fakt, że każdy nowy dostaje tyle samo, co miał poprzedni (albo mniej), dochodzimy do granic absurdu. Bo co z amortyzacją i ewentualnymi awariami sprzętu? Pójdziesz do szefa klubu? Przecież Cię wyśmieje! Co z zakupem licencjonowanego oprogramowania? Co z kosztami dojazdu? ZUS i podatek przemilczę - jeżeli jest umowa o dzieło, to ok (chociaż już słyszałem o umowach na.... Uwaga! 15 zł! - i w papierach wszystko się niby zgadza).
Takie postepowanie ma "krótkie nogi" i jest owym nieszczęsnym "strzałem w kolano". Wielokrotnie w różnych redakcjach słyszałem, że po prostu nie opłaca się im mieć wielu foto na etacie, bo zawsze znajdzie się jakiś student robiący za grosze...