Jest takie powiedzenie: "Nie ma złych obiektywów na f/8"

Pisząc wcześniej o tym, że projektowano optykę w taki sposób, aby miała maksimum osiągów w okolicach f/11 (czyli działka w lewo, działka w prawo) miałem na myśli nie tylko rozdzielczość.

Kiedyś, w czasach analogu, nie było możliwości korekcji winietowania, jak to jest obecnie w cyfrowych aparatach.

A więc obiektyw miał swoje maksimum osiągów wtedy, gdy jednocześnie miał dobrą rozdzielczość i znikome winietowanie.

Korekcja obiektywu ze względu na rozdzielczość była przesunięta w kierunku małych otworów przysłony, aby wystąpiła ta zbieżność.

Nie było istotne, czy obiektyw był już bardzo ostry po przymknięciu go do f/2,8, skoro winietowanie było jeszcze makabryczne, a więc użyteczność tej przesłony ograniczona do nikłego procenta zastosowań.

Aby obiektyw miał swoje maksimum trzeba go było przymknąć co najmniej o 3 działki przysłony, a na dodatek utrzymać dobrą jakość w okolicach przysłony f/8, albowiem występowało coś takiego, jak potrzeba osiągania wysokiej GO przy zachowaniu dużej rozdzielczości. Rozdzielczość na f/8-11 mogła być gorsza, niż na f/4, ale dalej była wysoka, a winietowanie nieznaczne lub już nieobecne.

Dzisiaj robi się kitowe obiektywy do APS-C o świetle f/3,5, które jest całkowicie użyteczne zarówno pod względem ostrości, jak i stosunkowo małego winietowania, które dodatkowo zgania się w oprogramowaniu, natomiast kiedyś obiektywy do FF mało kiedy były zupełnie użyteczne od pełnego otworu chociażby ze względu na winietę.

Mam kilka stałek od Olympusa OM (o światłach f/1,4; f/1,8; f/2,8; f/3,5), miałem obiektywy Canona FD (np. 1,2/50), i do Practici, i żaden z nich nie jest w pełni użyteczny na pełnej dziurze, trzeba go co najmniej o jedną działkę przymknąć, a przeważnie o dwie, jeśli się chce mieć dobrą jakość pod względem ostrości, a jeszcze więcej, aby się pozbyć winietowania.