Cyfrowe laby nie pracują na tradycyjnym papierze fotograficznym i jest on oznaczony literką D Tu należałoby wspomnieć o przynajmniej dwóch metodach naświetlania cyfrowych plików. Ta wymagająca literki D naświetla przy pomocy miękkiej plamki lasera. Druga jest bliższa sercu analogowego fotografa. Plik cyfrowy jest zamieniony na obraz i wyświetlony na matrycy jako mniej więcej negatyw i przy pomocy luster i obiektywu przenoszony jest na papier. W tym przypadku wystarczy papier tradycyjny.
Jako kontrolę procesu uważam kontrolę densytometryczną, polegającą na wywołaniu specjalnego kawałka filmu lub papieru naświetlonego w fabryce a następnie po zmierzeniu densytometrem odpowiednich pól i wyrysowania krzywej charakterystycznej na podstawie której można określić jakość roztworów i ewentualnie ją poprawić. Często mierzono też przy pomocy pehametru współczynnik jonów wodorotlenowych w roztworach aby przy pomocy amoniaku lub kwasu octowego wyrównać ich PH wedle zaleceń producenta. Miało to na celu otrzymanie powtarzalności wyników. Pod koniec ubiegłego wieku, we Wrocławiu opracowano metodę wykrywania zmian zachodzących w roztworach na kilkanaście dni przed wystąpieniem tych zmian. Niestety katedra fotochemii już dawno została zamknięta a dokonania i odkrycia dr Nowaka odchodzą w zapomnienie.
Adso ja mam na myśli proces kolorowy. Po pierwsze odczynniki nieco capią a utrzymanie reżimu procesu w kuwetach jest co najmniej problematyczne. Tak, że wypada mieć do tego procesor. Były kiedyś takie skierowane w stronę amatorów ciemni a zwano je stołowymi. W najprostszej wersji nie posiadały nawet suszarki ale kartkę lub kartki papieru można było swobodnie wywołać. I o ile analizator barw można sobie odpuścić to przyzwoity zegar ciemniowy jest raczej niezbędny. Te średnioformatowe aparaty z komisów niestety pomału stają się fotograficznymi oldtaimerami. Jak się je zacznie eksploatować to z dużą dozą prawdopodobieństwa można przypuszczać, że posypią się z nich sprężyny.