Sądzę, że jednak mogę, bazując na doświadczeniu i rozsądku. Oczywiście nie można zawsze bezbłędnie wydać osądu, wszak po domach leży kupa lustrzanek kupionych w przypływie słomianego zapału. W wielu przypadkach jednak, można poczynić pewne założenia.
Wiem, że mam zerojedynkowe poglądy (patrz na nick), ale pracuję z obrazem na codzień i mam ostre kryteria jakościowe. Dla użytkowników, klientów i czytelników to pewien plus. Jeśli coś zaopiniuję pozytywnie, będzie dobre na pewno. Jeśli zaopiniuję negatywnie, co najwyżej nabywca się ucieszy, że nie jest tak źle. Z różnych możliwości to moim zdaniem lepsza polityka, niż rozczarowanie po peanach sprzedawcy.
Lepszy aparat, (przyjmując jako punkt wyjściowy 20D) nie zrobi znacząco lepszych zdjęć. Jeśli przyjmiemy na potrzeby eksperymentu poziom powiedzmy dwukrotną wartość 20D, to taki aparat nie zrobi 2x lepszych zdjęć. A natomiast 2x droższy monitor w stosunku do marketowego będzie więcej niż 2x lepszy. Aparat od wielu lat nie jest wąskim gardłem jakości. Pomijając użyszkodnika, maltretującego zdjęcia zrobione ISO6400 Photoshopem i piętnastoma filtrami, monitor stanowi najsłabsze ogniwo w całym torze obrazu. Gdyby ludzie widzieli swoje zdjęcia jakimi naprawdę są, wywalaliby śmieci a dobrych nie męczyliby tak agresywną obróbką. Podobny efekt można zauważyć w audio, którego przykład ktoś przytoczył. W dobrej jakości sprzęcie jest tylko regulator głośności a słuchać wszystko co stworzył realizator dźwięku. Na kiepskiej jakości sprzęcie natomiast, tony, niskie, wysokie, loud-cośtam, filtry, equalizery. Po co? Ano właśnie po to, że nie słychać tego co powinno być słychać.