Zauważyłem pewną prawidłowość w postrzeganiu szkiełek. Na początku zazwyczaj startuje się od KITa z tą wymarzoną lustrzanką, później szukamy czegoś dłuższego typu 18-200. Jeszcze później zaczynamy dostrzegać, że taki duży zakres to co prawda praktyczność, ale mizerna jakość i ciemnica, więc szukamy fajnego jasnego i dodatkowo niedrogiego szkła typu T17-50. Tu zaczyna nas irytować AF, budowa itd., więc dojrzewamy i wreszcie nas stać na zooma eLkę. Wydaje się to już osiągnięciem szczytu marzeń, dopóki nie podepniemy zwykłej stałki (50/1.4, 85/1.8), która pokazuje, że może być lepiej niż z zoomem. Kolejny i ostatni krok to zakup stałek z serii L i sprzedaż całego pozostałego sprzętu. Tak przynajmniej było u mnie, tzn. jestem pomiędzy ostatnią i przedostatnią fazą. To tak w wielkim skrócie, bo po drodze były jeszcze takie szkiełka jak C17-85, C17-55 i wiele innych.
Jeżeli ktoś może przeskoczyć dany krok i go na to stać, to tylko z dużą korzyścią dla niego, bo lepiej uczyć się na czyimś tyłku niż na swoim.
W tzw. międzyczasie zmieniamy kilkakrotnie body, żeby także zatrzymać się na FF i powiedzieć sobie wreszcie, że to jest to...