Hmm, trudne pytanie.
Podobnie jak akustyk oglądając zdjęcie pejzażu czy architektury chcę patrzeć na coś co mógłbym zobaczyć na żywo, kropka.
Ale tu pojawia się pytanie co można nazwać dokładnym odwzorowaniem rzeczywistości. Inaczej postrzegamy świat widziany na żywo, inaczej jego kopię na kartach albumu czy monitorze. Stojąc o zachodzie na ośnieżonym szczycie mróz czuję na rękach i twarzy, chcąc ten mróz pokazać odbiorcy zdjęcia muszę go jakoś zaakcentować, bo fotografia to przekaz wyłącznie wizualny. Pytanie zatem czy większym "grzechem" będzie wywalenie z nieba samolotu i jego spalin (na które mogłem po prostu nie zwrócić uwagi fotografując) czy też z pozoru niewinne podkręcenie saturacji i pomieszanie krzywymi.
Nigdy nie byłem zwolennikiem nadrabiania w szopce braków w technice fotografowania ale od dłuższego czasu gnębi mnie myśl że to co robię wywołując swoje rawy to jednak czysta manipulacja. W fotografii, którą uprawiam, akurat ten etap obróbki jest najważniejszy, usuwanie ze zdjęcia paczki po chipsach ma znaczenie wtórne i tak przynajmniej połowa oglądających zdjęcie jej nie zauważy. Jeśli za zdjecia zabieram się kilka godzin po ich zrobieniu to jestem w stanie w miarę wiernie odtworzyć to co widziałem, jeśli robię to po dwóch tygodniach to odtwarzam scenę tak jak ją zapamiętałem (czytaj: tak jak ją chciałem zapamiętać) a nie tak jak wyglądała naprawdę.