Pracuję sobie etatowo jako informatyk w jednym z urzędów samorządowych.
Tak tak znów informatyk z cyfrówką.
Urząd ten wydaje sobie lokalnie gazetkę. Przy okazji jako muszę ją składać a i czasem wyjść poza ramy fotograficznego amatora choć w umowie słowa o tym ostatnim nie ma.
Ot nieświadom tego co czynię targałem nawet swój sprzęt na różne imprezy, choćby sportowe, gdzie kompaktem urzędu nie bardzo można było powalczyć. Przez trzy latka słyszałem ciągle, iż w końcu jakoś zostanie mi zrekompensowane to używanie własnego sprzętu. A w praktyce jedyne co udawało mi się uzyskać to czasem zwrot godzin poświęconych tematowi choć i gro zdjęć używanych pochodzi z mojej całkowicie prywatnej kolekcji.
W końcu udało mi namówić szefostwo do zakupu 40D + 17-55 2,8 co postrzegane było jako nie wiadomo jaki wydatek. To że prywatnie używałem własnej 40-tki i swoich szkieł już dostrzegane nie było. Do dziś jakoś mi to służbowe szkło nie wystarcza ale aż boję się zapytać o możliwość kupienia np. jasnego tele.
Pewnego pięknego dnia miałem rozmowę na temat małej ilości zdjęć w gazecie. Na moje stwierdzenie, iż brakuje materiału z jakiejś szkolnej imprezy, festynu itp i że można by było trochę organizatorów o lepsze jakościowo fotki przycisnąć usłyszałem coś w tym stylu: "nie po to kupiłem panu aparat aby nie było zdjęć z jakiejś imprezy. To pana obowiązek dowiadywać się kiedy będą i jakie imprezy. Przecież nawet jeśli odbywają się poza godzinami pracy to może pan te pięć minut poświęcić".
W sumie miałem jakieś 6 rozmów o podobnej treści. Co jakiś czas na których musiałem przypominać, iż po pierwsze aparat nie został kupiony dla mnie a dla urzędu, że zatrudniłem się jako informatyk a trochę za dużo tych różnych imprez aby dało się połączyć z bezpłatną rolą fotografa, oraz iż w pięć minut nie bardzo da się to zrealizować choćby z prostego powodu iż imprezy miejsce mają w całej gminie o samych fotograficznych arkanach nie wspominając. Owszem nasze imprezy organizowane przez urząd i to z odbiorem godzi - ok. Inne odpadają chyba że przy okazji na nich jestem prywatnie. Chciałem nawet oddać aparat w obce ręce ale jakoś nikt go nie chciał.
Trochę czasu minęło. Moje zdjęcia wykonane w czasie pracy i poza nim nadal lądują w gazecie i na stronie urzędu. Lądują tam też podpisy kto wykonał zdjęcie jeśli tylko znany jest fotografujący, co niestety ma miejsce stosunkowo rzadko. A właśnie dziś dowiedziałem się, iż szefostwo ma coś przeciwko podpisywania moich zdjęć moich nazwiskiem. Argument: bo wykonuję je w czasie pracy. Znów powtarza się kwestia niedostrzegania tych, które robię poza nim własnym sprzętem (większość i braku jakiegokolwiek dodatkowego wynagrodzenia). Na jakiekolwiek wspomnienie o tym i w umowie brak zapisu o fotografowaniu przytaczany jest punkt będący standardowym dla urzędów: i wszystkie inne polecenia szefostwa.
Jak wyglądają tego typu kwestie w świetle prawa? Mam prawo do podpisu czy też szef może mi go odmówić?