I zamiast publikować wpisy na forum należałoby wysyłać listy do redakcji?
Wersja do druku
No nie... To sprzęt cyfrowy fotografujemy na filmie, a analogowy, cyfrą. Cyfra pełni wówczas rolę narzędzia. Takiego "smartfona" jakby...
No tak. Do tego potrzeba co najmniej dwóch aparatów analogowych na chodzie i akurat ja jestem w stanie temu sprostać, bo mam 9 (dziewięć), i do każdego osobno jakiś obiektyw się znajdzie, albo czyjś będzie pasował. Czuję piniondz :mrgreen:
A co do wątku o fotografii analogowej to jestem nim bardzo zainteresowany, ale jako widz. Rozumiem pasję rozwijającą się w tym kierunku i traktuję ją jako coś absolutnie naturalnego, czyli jak każde hobby, ale nie zanosi się na to, abym dołączył. Odkąd 30 lat temu sprzedałem swój sprzęt ciemniowy żadna kopanina w minilabach, aby zrobili odbitkę tak, jak ja chcę, mnie nie urządza.
O fotografii analogowej to teraz lepiej rozmawiać i zakładać wątki na jakim portalu fashion a nie fotograficznym.
I Jacek w tym przypadku dobrze pisze - technika techniką, ale żeby wartyściować zdjęcia przez to czym robione to trochę amatorszczyzna. Aparat jest dla fotografa a nie dla oglądającego fotografię. A jak ktoś już nie może wytrzymać i musi się podrapać to wciąż przecież istnieje Korex - najdłużej działające, polskie forum analogowe. Tyle, że moim zdaniem analogiem interesują się obecnie tylko leśnie dziadki i dzieci hipsterów. Każdy kto poważanie podchodzi do fotografii - od strony zdjęc a nie dłubania przy rupieciach z lamusa, nie tyka się analoga. Szczególnie po ostatnich zachęcających akcjach Kodaka. To już nie wróci. Następna w kolejce jest fotografia jako fotografia. Podziękujmy szybko rozwijącej się AI.
To już hipsterzy mają dzieci?
Pamiętam to zjawisko w wawie sprzed 10-12 lat i jak wyglądał plac Zbawiciela w ciepły letni wieczór. I że oni już się rozmnożyli? [emoji23]no dobrze, niech im bedzie na zdrowie.. te pokolenia teraz zmieniają się co 10 lat [emoji848]
No widzisz, czas leci - zapier... jak młody zając.
Ale jakby ktoś chciał o starych apratach foto, to proszę - dwa teksty poniżej. Następne będą na ogólnodostępnym fejsbukowym koncie - jak ktoś się uprze to wyśledzi gdzie.
[...]
DRUH SYNCHRO
lata 70. XX wieku
Bredzę wciąż ostatnio o sensie, stylu i bezsensie; wchodzę na mizoginistyczne szczyty bezczelności; wymyślam jakieś pierdoły a la kiepskie science-fiction; komentuję politykę dyplomatyczną polskiego, światka fotograficznego; rozdrabniam się nad dziesiątkami niepotrzebnych nikomu rzeczy, a przecież nie poruszyłem najważniejszego dla każdego fotografa* tematu, bez którego nie byłoby żadnych dobrych zdjęć - czyli sprzętu. Pomyślałem, że podejdę do tego wyczerpująco i postaram się opisać każdy aparat jaki posiadałem; którym robiłem zdjęcia, albo taki, który przynajmniej zostawił w mojej głowie jakieś nikłe wspomnienie.
“Z kamerą wśród zwierząt”, “Aparaty pod specjalnym nadzorem”, “Obsługiwałem angielski aparat”, “Zwrotnik aparatu”, “Zbrodnia i aparat”, “Zabić aparat”, “Mechaniczny aparat”, “Nagi aparat”, “Przeminęło z aparatem”, “Sto lat aparatu”, “Aparat 22”, “Buszujący z aparatem”, “Duma i aparat”, “Grona aparatu”, “Nowy wspaniały aparat”, “Wielki aparat”, “Boski aparat”, “W poszukiwaniu straconego aparatu”, “Wichrowy aparat”, “Aparat z la Manchy”, “Blaszany aparat”, “Aparat nr 5”, “Stary człowiek i aparat”, “Monologi aparatu”, “Niektóre aparaty są z Marsa, a niektóre z Wenus”, “Czarodziejski aparat”, “Wszystko, co chcielibyście wiedzieć o aparacie, ale baliście się zapytać”, “Mieć albo nie mieć aparatu”, “Aparat stepowy”, “Trzy stygmaty aparatu”, “Tako rzecze aparat” - po głowie chodzą mi dziesiątki tytułów na serię i nie potrafię wybrać żadnego. Wygląda na to, że o ile ktoś nie podrzuci w komentach niczego oryginalnego, teksy pozostaną bezimienne. Mam nadzieję, że nie zniechęcę się szybko; nie poczuję bezsensu i nawet w przypadku nikłego zainteresowania, nie zaniecham projektu i dociągnę go do dzisiejszych czasów. Ważne przecież jest by człowiek zostawił w życiu coś po sobie - nieprawdaż?
Ale wracając do meritum - pierwszy był DRUH SYNCHRO. Nie mam żadnego zdjęcia, więc jeśli nie znacie, musicie sobie wyguglać. Wydawało mi się, że pętał się w domy od zawsze, ale mam też nikłe przebłyski, że pojawił się na moje specjalne życzenie. Zawsze chciałem mieć jakieś zwierzątko - psa, kota, albo chociaż chomika. Niestety rodzice nie wierzyli za bardzo w moje możliwości opiekuńcze i nie chcieli nowego domownika sprawiającego dodatkowe problemy. Ja wystarczałem im w zupełności. Nie potrafiłem przelać miłości na pluszowego misia, a kontakt z lalkami uważałem za coś zupełnie niemęskiego - przypominam, że były to lata 70. XX wieku - więc ojciec widząc moje emocjonalne zmagania z samotnością, przytargał skądś małe, bakelitowe(?) pudełko. Zaprzyjaźniliśmy się momentalnie. Biały wystający przycisk, robiący magiczny “klik” przy każdym wciśnięciu, nucił mi melodię do snu. Zaczynałem poranek od obserwacji świata przez magiczny celownik z pionowymi ramkami; w chwili smutku, humor poprawiało mi patrzenie przez czerwone okienko podglądu numeru klatki. Wkręcając i wykręcając plastikowy korpus obiektywu zacząłem poznawać przyjemności idące z zaburzeń obsesyjno-kompulsyjnych. Skórzany pokrowiec wydzielający woń spoconej świni po zaliczeniu Iron-Mana, upajał bardziej niż jakakolwiek używka w dorosłym świecie a zmętniona soczewka obiektywu przebłyskiwała imaginacją projekcji ostatnich lat ludzkiego życia. Nie zrobiłem nim żadnego zdjęcia; nigdy nie włożyłem filmu do środka; nie wiem co się z nim stało. Pozostał jednak w mojej pamięci na zawsze.
Następną kamerą, do której tym razem udało mi się założyć negatyw był…
*) Z tego co zauważyłem jakiś czas temu, fotografki mają na to wywalone - one doskonale wiedzą, że dobre zdjęcie robi się sercem, duszą i emocjami; nie jest to też tekst dla artystów, którzy potrafią strzelić mega fotogram przez pełną puszkę piwa.
[...]
LUBITEL 166
1983
Następny aparat kupiłem sobie sam; zbierałem makulaturę i butelki - puszek po napojach jeszcze nie było, a na złom byłem za cherlawy. Przynosiłem dziki bez handlarkom spod spożywczaka, wyprowadzałem psa sąsiadowi a sąsiadce pomagałem w rzeczach, o których nie chcę mówić bo do końca nie wiem czy są wciąż legalne.
Uzbierałem kasę i poszedłem do osiedlowego sklepu foto. Trudno to sobie dziś wyobrazić, ale na peryferyjnej dzielnicy Warszawy był sklep z aparatami, filmami i osprzętem do wywołania - powiększalnikami, papierami i wszelkimi odczynnikami. Wywaliłem wszystkie drobniaki na ladę i poprosiłem o jakiś aparat. Ekspedientka przeliczył mój wypocony majątek i powiedziała, że na Zenita, który był wtedy królem półek nie starczy. Ze łzami w oczach, ale musiałem pogodzić się z czymś tańszym - stanęło na dwuobiektywowej lustrzance średnioformatowej. Chwyciłem pudełko pod pachę i przemknąłem niezauważony do swojego pokoju. (Rodzice nie akceptowali moich biznesowych przedsięwzięć, a akcji z sąsiadką wolałem nie uwywnętrzniać, więc wmówiłem im, że znalazłem jakiegoś starocia w trawie po blokiem - do dzisiaj dziwię się, że to przeszło). Zamknąłem drzwi i zacząłem oglądać nowe cudo. Nie pachniało już spoconą świnią, a upajało przyjemnym zapachem nowego plastiku. Nawet pokrowiec był plastikowy, przepraszam - z ekologicznej skóry. Aparat nie miał matówki jedynie wielkie szkiełko, na którym ostre było wszystko, a do nastawiania odległości konstruktorzy zmatowili jedynie małe kółko po środku. Oceniać kadr należało na oko, bo celownik pokazywał go pewnie z połowę. Ale czy ja przejmowałem się wtedy takimi nieistotnymi rzeczami jak kompozycja? Ważne, że był nowy pachnący i nie brudził rąk. Zabrałem go na komunię kuzyna i zrobiłem jeden 12. klatkowy film, który oddałem do wywołania do osiedlowego fotografa urzędującego nieopodal kościoła. Styrana pani fotograf, przesiąknięta wonią papierosowego dymu i przepracowanego wywoływacza, robiła wszystkim wokoło zdjęcia do dowodów i legitymacji; komunii i chrzcin; no i oczywiście raz gorzej, raz lepiej, wywoływała powierzone jej materiały. Dostawało się papierowy numerek, a po kilku dniach koperta ze zwiniętym filmem - nikt nie bawił się w cięcie na paski - i odbitkami 9x13 była do odebrania. O dziwo większość zdjęć wyszła wyraźnie i ostro. Nie wiem jakim cudem bo o fotografowaniu pojęcie miałem zerowe, a ani ja ani aparat, nie mieliśmy światłomierza. Może przeczytałem instrukcję obsługi albo miałem zwyczajnego farta? Negatyw i odbitki oddałem kuzynowi. Po niedługim czasie zobaczyłem, zwinięty rulonik filmu w pudełku pomiędzy klockami.
Nie fotografowałem nim więcej. Upajający zapach plastiku zwietrzał a ja poczułem w sobie żyłkę inżyniera-konstruktora więc rozebrałem go na czynniki pierwsze i nie potrafiłem skręcić z powrotem. Miałem za to przynajmniej kilka soczewek do przypalania mrówek z kolegami.
Bez urazy, ale fotografia jest twórczością - nazwijmy ją sobie plastyczną, czy artystyczną, wizualną w każdym razie - a narzędzie, czy też medium, ma w takim przypadku nader istotne znaczenie dla efektu końcowego, czyli obrazu. Inaczej wygląda dzieło sporządzone akwarelą, suchą pastela, czy farbami olejnymi, albo w ogóle węglem, i nigdy nie będą wyglądać tak samo, bo po prostu nie mogą, bo techniki mają swoje ograniczenia albo przeciwnie, zalety. I w zależności od tego, ile autorowi udało się z danej techniki wycisnąć, można oceniać czy podziwiać jego dzieło od strony właśnie technicznej. Podobnie jest do z fotografią - tak samo o klasie fotografa świadczy, ile potrafił z danego aparatu/obiektywu/materiału/techniki wycisnąć.Cytat:
ale żeby wartyściować zdjęcia przez to czym robione to trochę amatorszczyzna. Aparat jest dla fotografa a nie dla oglądającego fotografię.
No ale żyjemy - jak widać - w czasach, gdy liczy się tylko oczoj**ny pstryk i miliard łapek w górę, a reszta nikogo nie obchodzi.
@KEEK sorry, ale to co zacytowałeś, to jest pieprzenie kolesia, który przedawkował prochy. I próbuje być ahtystą