poleciałem na pocztę w niecałą godzinę po rozpakowaniu paczki w domu. Tam niestety pani naczelnik stwierdziła, że nic nie może zrobić, bo złamie prawo - jedynie policja może wstrzymać cała procedurę wyksięgowywania mojej kasy. Poleciałem więc na policję. Z językiem na brodzie, na 40 minut przd zamknięciem poczty wpadłem na posterunek i na bezdechu wyjaśniłem w trzech zdaniach, nie uwzględniając interpuncji. Pan spokojnym tonem zaprosił mnie do pokoju "zwierzeń". Ciśnienie mi nadal roslo (bo było już za 20 szósta). Niestety policja tylko w wyjatkowych okolicznościach moze wstzymać działania poczty, ale to nie była właśnie ta okoliczność (pan wyjaśnił mi o co konktertnie chodzi i jakie muszą zaistnieć okoliczności - nie chce mi sie tego wyjaśniać, nie ma potrzeby). Spytał czy mam aparat przy sobie, zaprzeczyłem, bo był w domu. Wyjaśnił mi najbardziej czarny i zarazem kuriozalny finał hipotetycznie mojej sytuacji:
Przynoszę aparat, skarżąc się, ze zostałem wrobiony, więc jako uczciwy obywatel składam zeznania, składam skargę oraz wyjaśnienia (oczywiście na piśmie). Fant - przedmiot całej sprawy muszę pozostawić dla prokuratora i pozostanie on tam (w jego szafce) aż do wyjaśnienia i zakończenia sprawy. Policja sprawdza mojego sprzedawcę i jeśli on pokaże dokument wcześniejszego zakupu aparatu idą dalej. Jeśłi nie uda się ustalić sprawcy idąc po kłębku, bo np. wyjechał na stałe do innego kraju, to po kilku miesiącach (do roku) prokurator umarza sprawę z powodu nie wykrycia sprawcy (kradzieży), aparat wraca do poszkodowanego, nikt nie ma postawionych zarzutów, a ja nie mam ani aparatu, ani kasyKURIOZUM!