w nawiazaniu do tych trzech powyzszych - ostatnio zaczynam coraz bardziej doceniac zdjecia o monochromatycznym zabarwieniu (zawsze je lubilem, ale ostatnio jakos tak coraz bardziej), nie stricte czarno-biale, na sile suwaczkami zrobione z kolorowego, ale takie naturalne bure, szare, z zamglonymi, ledwo wyczuwalnymi kolorami, pod swiatlo, przez mgle czy w pyle. fakt, ze czesto do tego niezbedny jest odpowiedni krajobraz, raczej pustynny w charakterze (i nie chodzi mi tu tylko o doslownosc pustyni, choc to tez, ale sama swiadomosc samotnosci - to mocno fajne jest - nie idzie o osamotnienie, opuszczenie, ino samotnosc wybrana z premedytacja; pisal o tej roznicy lysiak bodajze w "wyspach bezludnych"). te bure foty o wiele bardziej - rzeklbym intrygujaco - przemawiaja do mnie niz te pelnokolorowe (choc kolorami tez nie gardze), moze rowniez dlatego, ze sa rzadziej lapane.
na poczatek ta prawdziwa pustynia:
potem taka lodowa:
i w koncu bardziej w surowosci odbioru:
tu mi wpadlo za duzo powietrza, a za malo tej lsniacej drogi, spieprzylem swietne zdjecie:
za to ponizsze uwielbiam - nadciaga kosmiczny smok /i nie wiem, ktore lepsze, to czy to w poscie powyzej, gdzie smok jest w oddali jeszcze/:
tutaj lubie to ledwo zauwazalne slonce bawiace sie w chowanego:
a tu delikatnosc mgielek poszarpanych ostrymi jak zeby pily turniami:
czasem temu mono sprzyja noc:
kiedy indziej aura:
i choc czasem sie wydaje monochromatyczne, a jednak pelne jest kolorow:
a moze to kwestia przestrzeni, ktora mi przypominaja.