Z fotografem wyszła lipa. Fotograf czekał przed kościołem, gdzie się ponoć umawialiśmy, choć według mnie mówione było, że się jakoś znajdziemy. My przyjechaliśmy i weszliśmy do kościoła jak się już msza zaczynała. W ogóle o fotografie nie myślałem wcześniej, żeby przedzwonić i powiedzieć, że będziemy później, czy szukać go przed kościołem, myślałem, że będzie się gdzieś kręcił - raczej w kościele skoro msza się już zaczęła. Jak weszliśmy do kościoła i zobaczyłem, że go nie ma to mi myślenie odcieło (nie zadzwoniłem, nie wyszedłem przed kościół szukać go) i tym sposobem nie mamy zdjęć. Ja nie miałem telefonu przy sobie, fotograf też nie dzwonił (jak potem patrzyłem na tel.) ani nie wszedł do kościoła bo nie ma takiego zwyczaju jak mi później powiedział. Jak się umawiał przed kościołem to tam stał, nikt nie podszedł do niego to sobie poszedł. Mogę powiedzieć, że to moja wina, że mu nie dałem znać ale myślałem, że fotograf to też człowiek. Nie umawialismy się na zdjęcia w polu, na które mogę sobie nie przyjechać. Wiedział, że jesteśmy w środku i delikatnie mówiąc miał to gdzieś. Czy każdy fotograf ma takie zwyczaje? Czy może te 350zł to nie pieniądz i nie warto.