Spoko, dajemy radę!

A tak na marginesie, skoro już zostało stwierdzone, chociaż nie przez wszystkich chyba przyjęte do wiadomości, że wraz ze zmniejszaniem się klatki obrazowej tracimy relatywnie na otworze względnym, a zyskujemy na GO, to może trza by powiedzieć, skąd się w ogóle wzięły jasne obiektywy i po co?

Otóż, pomijając potwierdzające regułę wyjątki, jasne obiektywy (rzędu 1,8/50 mm dla FF i porównywalne) nikomu kiedyś nie były potrzebne. Póki aparaty miały zewnętrzne celowniki, to ich optyka generalnie była ciemna. Nawet Leica zaczynała od "kita" 3,5/50 mm. Problem się pojawił wraz z lustrzankami jednoobiektywowymi (SLR), bo ich pierwsze matówki były kiepskie i trudno było nastawiać ostrość przy ciemnej optyce. Zaczęto więc robić obiektywy ze światłem większym lub równym f/2,8, a w miarę postępu w technologii matówek dla plebsu zostawały obiektywy o jasności f/3,5-4,5. Jednak te jaśniejsze obiektywy (znowu z wyjątkami potwierdzającymi regułę) na swych pełnych otworach były o kant tyłka potłuc- winietowały i miały kiepską rozdzielczość. Trzeba je było przymykać o 2-3 działki przesłony, aby zaczęły przyzwoicie rysować, a i tak maximum osiągów dawały przy f/8-11. Tymczasem przy f/8 kończy się sensowna skala przesłon dla APS-C, bo dyfrakcja już zżera obraz, i trzeba było do tego formatu zrobić optykę ostrą od pełnej dziury, bo ta pełna dziura już i tak daje GO często większą, niż by user sobie życzył.

Mania robienia zdjęć z szalenie płytką GO nawet przy obiektywach szerokokątnych spłynęła zresztą wraz oczekiwaniem użytkowników, że mogąc manipulować ISO będą w stanie wykonywać zdjęcia we wnętrzach bez lampy błyskowej. I tym sposobem pojawiła się maniera, która stała się niemal obowiązującym trendem. Kiedyś jasny obiektyw miał po prostu umożliwić robienie zdjęć albo przy wystarczająco krótkim czasie migawki, bo klisze miały niskie ISO, albo przy kiepskiej mocy lampie błyskowej, a osiągane płytkie GO raczej mało kogo cieszyły, bo te obiektywy na dużych dziurach dawały dość mydlane obrazy.