Przepraszam, że się wtrącę, ale wypowiedzi niektórych mnie zadziwiają. Rzeczywiście jeśli tylko myślisz o ślubach, to musisz mieć FF, ale jeśli będziesz już te śluby robił, to okaże się, że wcale to magiczne FF nie jest konieczne.
Na moim przykładzie - robię śluby od mniej więcej 5 lat. Przez pierwsze 4 lata "jechałem" tylko i wyłącznie na APS-C. Konfiguracja taka: 2x 7D + 17-55 2.8 + 50 1.4 + 85 1.8 + Sigma 10-20 3.5. Nie dość, że da się tym fotografować, to i jeszcze z całkiem niezłym efektem. W każdym razie klienci zadowoleni. W tym roku coś mnie podkusiło (eh, nie chciałem czuć się gorszy od innych super foterów ślubnych) i kupiłem 5D MKII z 24-70, no i co się okazało - przydał się w zasadzie tylko w kościele, i to takim mega ciemnym (wiadomo, FF to większe użyteczne ISO). Na sali zdecydowanie wolę mojego 7D, bo jest po prostu szybszy. Tak więc nie piszcie proszę, że FF mieć "musisz". Jasne, jeśli zaczynasz w fotografii ślubnej i nie ogranicza cię budżet, to kup pełną klatkę, nie zaszkodzi. Ale śluby da się też z dobrym efektem fotografować na APS-C.
Czyżby chodzi o tę magiczną plastykę zdjęć? Jasne, fotograf to zauważy, w sumie jest to nawet całkiem fajne. Ale klienci... nie przesadzaj, 99% ludzi nie ma pojęcia czym dane zdjęcie było zrobione.
Robiłem na APS-C w naprawdę ciemnych kościołach i nie błyskałem. Ale też nigdy nie wyszedłem wyżej niż poza ISO3200. Poza tym oczywiście się zgadzam, w ciemnych kościołach lepiej sprawdzi się FF.