Na moim ślubie (lat temu już ponad 13...) też się taki pojawił. To znaczy - nie był tak obwieszony, ale wlazł bez pytania i zaczął pstrykać. Rodzina mojej żony była przekonana, że wynajął go mój ojciec. Mój ojciec - że to "sprawka" teścia - i dlatego nikt go nie pogonił...
Po ceremonii podszedł do teścia, wziął numer i się zmył, Zadzwonił parę dni później, prezentując "ślubny album", za który zaśpiewał jakąś astronomiczna na owe czasy cenę...
Teść (skądinąd człowiek nie znający się na fotografii (w przeciwieństwie do mojego rodziciela, który skończył podyplomowo łódzką filmówkę, trochę reżyserował, trochę kręcił...) zrobił bardzo "fachową" minę (a on to potrafi ;-) i powiedział:
"Eeeee, jakieś ciemne takie... Daj pan spokój". I oczywiście nie kupił.
A ja - nieco wkurzony - sprawdziłem, że z parafią ani proboszczem nie miał nic wspólnego (akurat znałem się z proboszczem osobiście, a wikary był moim dobrym znajomym, więc wiem że mnie nie bajerowali). Ot, taka metoda pracy: wprosić się na chama, natrzaskać zdjęć i liczyć, że a nuż się uda je opchnąć...
Bo przecież w czasie mszy nikt gościa raczej nie wyrzuci.