SF w ogóle nie jest zbyt poważne.

Nawet SW. Z ekranizacji Dicka bardzo mi się podobał "Raport mniejszości". Ale lepiej te opowiadania czytać niż oglądać.
A ja uważam, że nie. O ile pierwsza część jeszcze jakoś daje radę o tyle reszta to już hollywoodzka masówka. Samo to, że przemieszali wydarzenia między częściami to już świętokradztwo jak dla mnie. Tolkien wymyślił ciekawe suspensy akcji. Potem próba dodania na siłę humoru (Gimli) powoduje, że to się jawi jako filmik dla dzieci. Owszem Władca Pierścieni nie jest poważną lekturą, ale jednak nie jest aż tak infantylny. I to, że zabrakło czasu na scenę złamania Sarumana. I rozbuchany wątek Arwen. I w ogóle masa dziwności. Patos i infantylizm. Książka taka nie była. Plusem są scenerie. To faktycznie robi wrażenie.
Z filmów Jacksona to doba jest "Martwica Mózgu".
Hobbit mnie bawi. Trylogia z cienkiej książeczki. Zobaczymy.
Z filmów fantastycznych to Wajda coś tam z Amber Gold ostatnio nakręcił.
Trylogia Batmana Nolana mnie jeszcze zastanawia. Ale to chyba jednak nie SF. Albo takie bardzo lekkie. Bo celem Nolana było jednak byśmy wierzyli, że dzieje się to tu i teraz (może poza ostatnią częścią, gdzie z tym latadłem już zaszalał).