Canon M niestety upadł.
To znaczy nie model Canon M, ale konkretny egzemplarz.
Nie byłem świadkiem jego upadku, więc nie wiem, jak można było tak przy..., aby tylna obudowa punktowo odgięła się od reszty korpusu i zdeformowała, ale płeć żeńska jest nazywana słabą tylko dlatego, że sama się na to zgadza (są teraz mistrzostwa świata w piłce nożnej dziewcząt, można popatrzeć, jak delikatnie się kopią i zderzają, ufff).
Wracając do rzeczonego egzemplarza, poza tą artystycznie uformowaną na nowo tylną ścianką innych śladów nie było, tylko, drobiazg, aparat przestał się uruchamiać.
Ale na naszej ukochanej Żytniej nawet nie mrugnęli okiem, aparat przyjęli, tylną obudowę wymienili i odpalili.
Okazało się, że poza zdeformowaniem tylnej ścianki aparat nie doznał żadnych innych uszkodzeń.
Nie uruchamiał się, bo zasuwka baterii, znajdująca się tuż koło miejsca uderzenia, przestała odpowiednio dociskać wystającym z niej na jakieś 2 mm sztyfcikiem obwód, informujący o jej zamknięciu.
Wiwat Canon, wiwat Canon M. Solidna obudowa przyjęła na siebie energię uderzenia, jak widać równie solidna reszta wytrzymała bez szwanku.