Podobne koszyczki (i wiklinowe także) - były u moich dziadków, więc coś mi tam "dzwoniło w dyni" od początku. Żona odziedziczyła natomiast srebrny "liść", który kładło się na szklance, wsypywało "herbatę liściastą" albo "granulowaną" i zalewało wrzątkiem.
Oczywiście, raz nasypana herbata służyła wielokrotnie: najpierw powstawał "czaj" dla dziadka i babci, a potem dla nas taka lura z cytryną.