Każda metoda jest dobra jeżeli jest zdjęcie a nie ma śmierci fotografa, sprzętu wdeptanego w ziemię ani procesu. Albo tragedii i wiecznego utrapienia kogoś, kto ma traumę przez całe życie, bo ktoś mu zrobił zdjęcie na ulicy zza węgła i uciekł. I jak tu dalej żyć? Sztuka polega natym, żeby osoba nie czuła sie wykorzystywana przez jakiegos palanta, ale przeciwnie, wydawało się jej, że ma zaszczyt z człowiekiem z klasą.
Natura ludzka jest taka, że nie lubimy dawać sie wykorzystywać i wielu nie oddałoby obcemu nawet ogryzka przed wyrzuceniem do śmieci jeśli ładnie nie poprosi. A jak pan fotograf poprosi, okaże szacunek i widać, że jest gość, a nie jakiś leszcz, to może się nawet przespać z naszą małżonką.
Fajnie, tylko, jak czytam te pompatyczne banały o wielkich mistycznych więziach i pogłebianiu przyjaźni między tym co przed a co za obiektywem, to zbiera mi się na mdłości. Np. w bieżącym numerze dwumiesięcznika American Photo z okazji zgonu wielkiej i zapewne bardzo miłej i zasłużonej fotografki czytamy:
"If a photographer cares about the people before the lens and is compassionate, much is given. It is the photographer , not the camera, that is the instrument."
Ile razy można się dowiedzieć, że to fotograf a nie aparat robi zdjęcia przed zwymiotowaniem?
I jeszcze pani mówi: "If you are careful with people and if you respect their privacy, they will offer part of themselves that you can use".
Czyli my podróżujemy po świecie, wydajemy książki i dostajemy nagrody i umieramy sobie w wieku 100 lat, a Murzyn ze zdjęć co stał na pustyni goły dalej stoi albo już dawno zmarł na cholerę. A należało dać mu sprzęt i wysłać dookoła świata, może zrobiłby lepsze zdjecia.:wink:
http://www.magnumphotos.com/C.aspx?V...m=Eve%20Arnold