Nie zgodzę się z Twoim stwierdzeniem, że jak autor jeden spotyka autora dwa i prosi go o usunięcie zdjęcia z ekspozycji, to należy w takiej sytuacji położyć po sobie uszy i przeprosić. Mój sprzeciw nie jest bynajmniej spowodowany chęcią wzięcia jednej lub drugiej osoby w obronę na podstawie emocji, jakie w twórcach budzi słowo "plagiat". Podłoże jest dalece bardziej pragmatyczne.

Po pierwsze - z prasowych opisów nie wynika jasno, że praca została rzeczywiście skopiowana (bo to zapewne może orzec sąd, na podstawie przeprowadzonego procesu dowodowego). Biorąc pod uwagę przytoczony tutaj przykład podobnie zrealizowanego trzeciego ujęcia (w moim odczuciu najciekawszego estetycznie ze wszystkich trzech), jestem sobie w stanie wyobrazić taką sytuację, w której pozywany fotograf w ogóle nie widział "oryginalnej" i "pierwszej" pracy fotografa pozywającego, a zainspirował się tą trzecią pracą lub jeszcze innym ujęciem. Nie twierdzę, że tak właśnie było, ale dopuściłbym jednak taką możliwość do dyskusji.

Po drugie - mając na uwadze powyższe i będąc w sytuacji pozwanego na stoisku autora, nie koniecznie dałbym wiarę w słowo kogoś przychodzącego z ulicy i twierdzącego, że zdjęcie zostało ukradzione. Oczywiście nie wiem czy ten rzekomo poszkodowany fotograf przedstawił jakiś dowód i nie wiem też jak wyglądało tamto spotkanie. Niemniej w pierwszym odruchu ja sam raczej bym się postukał w czoło, niż posłuchał od razu (pamiętając o powyższym założeniu, że praca powstała jako inspiracja, a nie została celowo skopiowana).

Zresztą warto też się na moment pochylić nad tą możliwą celowością. Bo co jeżeli, zdjęcie zostało wykonane na polecenie klienta podczas sesji (Para Młoda pokazuje "oryginalne" zdjęcie i mówi, że chce takie samo w ramach zleconej sesji)? Przecież chyba żaden z nas nie powiedziałby, że sorry, realizuję wyłącznie własne super oryginalne pomysły, prawda? Fotograf pozwany mógł po sesji stwierdzić, że to zdjęcie jest na tyle fajne, że warto je jednak dodać do portfolio prezentowanego potencjalnym przyszłym klientom. W takiej sytuacji autorstwo jest już zupełnie rozmyte - odsyłam do bloga prawnika specjalizującego się w prawie autorskim, który opisuje przypadek na pewien sposób będący odbiciem takiej prośby klienta http://dar-wro.pl/index.php/2011/07/15/autoportret/.

Moim nieprawniczym zdaniem w przypadku fotografii można mówić o plagiacie wówczas, gdy bierzemy czyjeś zdjęcie i podpisujemy je swoim nazwiskiem (czyli mówiąc szerzej: naruszamy autorskie prawa osobiste). W sytuacji ze zdjęciem związanej Pary Młodej możemy mieć co najwyżej do czynienia z bezprawnym wykonaniem majątkowych praw autorskich, a i to wyłącznie wówczas, gdyby pozywający fotograf był w stanie udowodnić stratę poniesioną ze względu na publikację zdjęcia inspirowanego, wykonanego przez fotografa pozwanego (a to prawdopodobnie zakłada również dowiedzenie "celowości" powstania "skopiowanej" pracy, o której piszę powyżej).

Tak zupełnie na marginesie, to zdaje się cała sztuka polega na tym, że bierze się coś od kogoś innego i dodaje do tego coś od siebie. Jest chyba niewiele (bardzo niewiele) dzieł, które są oryginalne od początku do końca, bez cienia jakiejkolwiek inspiracji pracą innych. To jest zresztą zupełnie naturalne, bo aby utworzyć coś zupełnie oryginalnego chyba trzeba byłoby się urodzić i żyć w odcięciu od świata do osiągnięcia dojrzałości artystycznej (czy w ogóle byłaby ona możliwa bez obserwacji świata?) i wówczas popełnić ten wiekopomny akt twórczy. Do tego w obecnych czasach nawet gdyby można było tak postąpić, to ze sporym prawdopodobieństwem powstałe dzieło zapewne przypominałoby coś utworzonego gdzieś przez kogoś innego.

Kończąc - jestem okropnie ciekaw jak sprawa rozegra się przed sądem.