Od siebie chciałem tylko dodać, że uwielbiam te wszelkie analogie samochodowe, na które w pewnym momencie muszą się powołać dyskutujący, najczęściej z braku innych sensownych argumentów. A wszystko i tak sprowadza się do palącej, głębokiej psychoanalizy oraz idącej za nią oceny pytającego: że na pewno nie umie, że nie wie czego chce i po co w ogóle zawraca innym gitarę. Nie prościej albo odpowiedzieć w temacie, albo wcale nie zabierać tego zbędnego głosu?

Z mojego osobistego doświadczenia mogę powiedzieć, że w kwestii ślubów przez te parę lat praktyki wszystko i tak sprowadziło się do opinii, jaką gdzieś poznałem w całym tym procesie: że aby fajnie ograć temat, wystarczą szkiełka w okolicy 35 mm i 85 mm. A cała reszta: zoomy, stałki o dziwnych ogniskowych typu 14 mm, rybie oka i reszta tego szpeju jest nadbudową, która ma na celu albo zapewnienie sobie komfortu pracy, albo zaspokojenie własnych ambicji sprzętowo-artystycznych. Bo z punktu widzenia klienta zwykle (chociaż nie zawsze, bo czasem zdarzają się specyficzne wymagania) wystarczy 100-200 obrazków, na których będzie wyraźnie widać młodych i rodzinę. Czyli prosta pamiątka, a nie ten efekt WOW, na który najwyraźniej liczą osoby sięgające po jakieś kosmiczne środki do pracy.