Cyfrówka na początek, gdyż analog może okazać się zniechęcający. Wypstrykany film, na który czeka się ileś dni z ekscytacją często na początku okazuje się źródłem frustracji. Poza tym jednak najprawdopodobniej obdarowana osoba prędzej czy później zdecyduje się na cyfrówkę - będzie już wiedziała co i jak.
Ja za to nie rozumiem wtrącenia o głębi ostrości.
Ja uczyłem się fotografii na Zenicie, cyfrowej lustrzanki jeszcze nie zdarzyło mi się posiadać. Co nie zmienia faktu, że chyba jednak wolałbym ją mieć na początku, by oswoić się z nowoczesną technologią tychże aparatów i możliwościami, które ona daje. Po wskoczeniu na poziom, gdzie jakiś 50d czy 500d (kompletnie nie rozróżniam dwu i trzy cyfrowych modeli) przestaje wystarczać, zdecydowałbym się na analoga, by wiedzę, umiejętności i nawyki zdobyte podczas fotografowania cyfrą zweryfikować i dojść do momentu, gdzie faktycznie nie każdy motyw wart jest uwiecznienia (co w praktyce oznacza - prawie żaden).
To na pewno. Tylko że po pierwsze, nie zapominajmy o całkowitych kosztach fotografii analogowej. Klisza to nie 15PLN a tym bardziej 10PLN a raczej 25PLN. Do tego, trzeba ją wywołać. To akurat drobne (załóżmy 5PLN). Do tego zrobić odbitki, 1PLN za sztukę przy wielkości pocztówkowej (a tych nie ma specjalnie sensu robić, lepszym rozmiarem jest jakieś 13x18 = niecałe 2PLN za sztukę, niech nawet będzie 1,5). Jeśli więc robimy odbitki z każdej klatki, to 25PLN + 5PLN + 50PLN = 80PLN za rolkę negatywu.
Po pierwsze, mam wrażenie że w wielu przypadkach lepsze jest 3600 byle jakich. Po drugie zaś - kiedy ostatnio zrobiłeś kliszę na której wszystkie 36 klatek było naprawdę dobrych? To trochę mit z tym, że po kupnie analoga automatycznie robisz lepsze zdjęcia. Robisz ich mniej, to fakt, ale czy od razu lepsze?
A jak dla mnie nie ma nic bardziej rozwijającego od poznania ogniskowej, którą lubimy i jak najczęstszego wychodzenia z domu, nawet bez aparatu. Kluczowa jest nauka patrzenia, która jednak - przynajmniej w moim przypadku - trwa ładnych parę lat. Ale grunt to jak najczęściej wychodzić z domu i szukać sytuacji do fotografowania. Potem widzenie potencjalnych kadrów przychodzi samo - czasem tylko czasu brak na wyjęcie aparatu=) Drugim fajnym, rozwijającym sposobem jest wyznaczanie sobie zadań. Znaleźć fajną miejscówkę na krajobraz i zamiast pstrykać bez sensu przychodzić na nią możliwie często i zrobić zdjęcie z naprawdę dobrym światłem. Albo wymyślić sobie temat na reportaż i konsekwentnie go realizować. Wiele jest sposobów, a każdy lepszy od bezmyślnego cykania fotek.
Stąd jestem zdania, że sprzęt należy dobierać, znając już swoje ograniczenia, swoje zainteresowania oraz ograniczenia samego sprzętu. Miałem swojego czasu romans ze stałkami - zrezygnowałem, gdyż to nie dla mnie. Moim zdaniem, aparat, obiektywy i całą tą resztę traktować należy jako zwykłe narzędzie. Jak młotek czy śrubokręt. Wiadomo, przydaje się kilka płaskich i kilka krzyżaków, lecz dopóki nie znajdziemy dziwacznej śruby, którą musimy odkręcić, nie ma potrzeby zmiany narzędzi. Tak samo powinien być moim zdaniem traktowany sprzęt - dopóki nie natrafimy na sytuację, w której rzeczywiście nas ogranicza, powinien być traktowany jak młotek. A nikt normalny nie ślini się do nowych młotków z funkcją wyjmowania gwoździ i narysowaną miarką na rączce, czego nie można powiedzieć o nowych aparatach.
Co prawda to prawda. Jednak robiąc te kilkanaście tysięcy zdjęć rocznie, cyfra wychodzi taniej. O ile oczywiście zależy nam na robieniu tej samej ilości zdjęć analogiem. Pytanie, czy te zdjęcia są do czegokolwiek potrzebne.