mysle ze nie tylko systemowe, ale rowniez swiadomosci ludzi - nie tylko tych na gorze ale w calej strukturze organizacji, ale rowniez wsrod petentow.
mieszkam od prawie 4 lat w kraju wiatrakow, gdzie kontakt z urzedem panstwowym jest... normalny. US czy gmina to srednio 1h na rok, gdzie czlowieczek siedzacy po drugiej stronie jest zyczliwy i pomocny, a jesli procedury sprawiaja ze cos jest niejasne, to interpretuje na reke petenta (ale oczywiscie tam gdzie w gre wchodzi szmal, procedury nie maja szansy byc niejasne - to w koncu Holandia

). moje zamierzchle wspomnienia z urzedow w ojczyznie to, pomijajac notoryczne "nikt nic nie wie", rowniez czesta niezyczliwosc pracownikow - taka z gatunku niepotrzebnej, bo w sytuacjach, kiedy nic urzednikowi by nie zaszkodzilo zwyczajnie pojsc na reke... a to juz nie jest kwestia rozwiazan systemowych, tylko ludzi...
nie chce zanadto uogolniac, bo to w konkretnym urzedzie i konkretnym gabinecie moze inaczej wygladac. ale nie wierze w przekonanie, ze same rozwiazania systemowe rozwiazuja problemy. ludzie tez sa problemem
