O dziecka, od szkoly podstawowej siedzialem w ciemni w kazdy weekend. Moja fotografia byla bardziej tam niz na polu. Druha nigdy nie lubilem, ale jok ojciec dal mi swoja Zorke to byl to najpiekniejsze urzadzenie techniczne jakie mialem. Spalem z tym zelastwem...Pozniej byly Zenity, Practiki, Pentaxy... Ale tak na prawde noce w ciemni, kombinacje pod powiekszalnikiem, w wanienkach...Tam tworzyly sie czarno-biale obrazki rozwijajace moje spojrzenie na swiat. Mam nie miec sentymentu...

Pozniej przyszla praca zawodowa, biznes po calym swiecie, rodzina, dzieci...

Nie mialem i nie mam ani miejsca ani czasu na nocle sleczenie w ciemi. Gdyby nie cyfra, gdyby nie to ze moge przysiasc do kompa gdy mam chwile, wstac gdy musze, wrocic i kontynuowac - moja przygoda z fotografia bylaby juz martwa albo ograniczona do cykania, oddawania do labu i wpakowania zdjec do albumy ze smutna mysla, ze moglo byc zrobione lepiej...

Nie zyje z fotografii, robie to bo lubie. Nawet jesli wiekszosc to obrazki z podrozy. Czesto pewnie gorsze niz te w komercyjnych albumach i na pocztowkach w hotelowym kiosku. I co z tego? Te sa moje. Moje wspomnienia. Taka mala maszyna czasu...

Nie twierdze ze liczy sie czlowiek nie maszyna. W nowoczesnej cywilazcji coraz czesciej jest to czlowiek i maszyna. Maszyna robi co moze i stop. Czlowiek, ile moze i pozniej co trzeba. Technicznie poprawne zdjecie to baza. Ale roznica pomiedzy kiczem i sztuka to czlowiek ktory ten obraz tworzy. A gdzie to robi - w ciemni, za wizjerem, przy ekrani... Czy to ma naprawde znaczenie?