Jeden z moich znajomych był dyrektorem w dość dużej firmie elektronicznej. Jeździł służbową Meganką z klimą, immobilajzerem na linie papilarne i całą masą innych super przydatnych i podnoszących komfort i prestiż dodatków. Ja w tym czasie jeździłem kaszlakiem. Kolega przy każdej okazji powtarzał, że do kaszla nie wsiądzie za żadne skarby, bo już wyrósł z tego badziewia. Potem kontakt nam się urwał na dwa, czy trzy lata, bo kolega wyprowadził się do ekskluzywnego osiedla (getta) pod Warszawą i nie było nam już po drodze. Po tych dwóch, czy trzech latach spotkałem go, czekającego na przystanku autobusowym. Zaprosiłem go do kaszla i zaproponowałem podwózkę, bo jechałem mniej więcej w jego strony. Wsiadł bez obrzydzenia, a nawet z pewnym wyrazem ulgi na twarzy. Okazało się, że firma zredukowała cały dział, w którym on dyrektorował i tyle. Powiedział mi wtedy, że już nigdy nie powie, że nie zrobi czegoś, co w danej chwili wydawać się może cofnięciem do niższego standardu...