Niektórzy wezmą mnie tu pewnie za szaleńca, ale kilka tygodni temu wyprzedałem się z Canona (30d, kilka szkiełek, lampa itd.) i kupiłem Sony a500. Canon miał już swoje lata, czas było go wymienić, ale że na fotkach nie zarabiam już tyle, co kiedyś (to dla mnie tylko dodatkowe zajęcie, żyję z czegoś innego) nie widziałem sensu inwestowania więcej niż 2 tys. w nowy aparat. Jasne, że wolałbym 5D, 7D czy nawet 60D, ale to już zupełnie inna kasa, więc odpuściłem. Sony wziąłem dlatego, że mam w firmie 2 sztuki Alfy 700 i niezłe szkła i lampę, z których mogę swobodnie korzystać. Aparaty są ostro używane od dwóch lat i jeszcze żyją. Po pierwszych sesyjkach mogę wam powiedzieć, że jakość zdjęć z Sony a500 (aparatu dla zaawansowanego amatora) jest bez zarzutu. Jakość materiałów, z których wykonano body jest fatalna - to fakt. Z soniakową ergonomią też się jeszcze nie pogodziłem. Ale czy goły i kulawy Canon 1000d za podobną kasę byłby lepszy? Pod względem jakości fot i szybkości aparatu na pewno nie. Sony kupiłem za 1700 zł z kitem. Co do dostępności szkieł - ma rynku jest mnóstwo starych, przyzwoitych słoików minolty. Dla onanistów sprzętowych są nowe Zeissy. Nadal lubię Canona, ale to nie powód, żeby nie doceniać innych firm.