Kiedyś pod Samem Bielańskim, gdy pakowałem zakupy do kaszlaka, poczułem, że ktoś kładzie mi się na plecach i słyszę - "Dawaj ch...u portfel". Odepchnąłem się więc od fotela i z półobrotu wyrżnąłem kolesia w nos, jednocześnie zastawiając go nogą. Wyrżnął jak długi na glebę, a jego kolega, który miał go ubezpieczać, w panice dał dyla przed siebie urywając mi połą kurtki lusterko. Nie obejrzał się nawet żeby zobaczyć, co dzieje się z kolegą. Zalanemu krwią, rozpaczającemu napastnikowi powiedziałem na ucho, że jak go zobaczę kiedyś w tej okolicy to złamię mu rękę i kazałem znikać. Niestety telefony komórkowe weszły do Polski kilkanaście lat później, więc nie miałem jak zawiadomić milicji... Najlepsza była moja żona, która przyszła na parking kilka minut później. Gdy powiedziałem jej, że przed chwilą zostałem napadnięty przez dwóch facetów, zapytała - Tak? I co im zrobiłeś?