Cytat Zamieszczone przez pe.en.de Zobacz posta
Ja chyba podobnie jak janmar, patrzę na to z dalszej perspektywy.
Jak do tego czasu skleroza mnie nie przymuli, to za dwadzieścia lat kliknę ten wątek
i zapytam dzisiejszych trzydziestolatków czy dalej mają wyrozumiałe żony
Ale nie bardzo rozumiem. To znaczy, masz nadzieje, że tym którym jest dziś dobrze będzie gorzej, tak aby było sprawiedliwie? Albo przypuszczasz, że jest duże prawdopodobieństwo, że ludzie którzy się kochają i są nawzajem dla siebie wyrozumiali, z czasem zmieniają się w tyranów, bo taka jest kolej rzeczy?

W mojej ocenie tak nie jest. Po pierwsze ciężko jest dokonać trafnej decyzji, z kim spędzić resztę życia. Po drugie, i tu kładłbym największy nacisk, ludzie nie wiedzą czym się kierować przy takim wyborze. Mają dziwne priorytety. Wybierają kogoś, kim się zafascynowali, po czym po latach okazuje się, że ta osoba zawsze była tyranem, tylko kiedyś trudniej było to zauważyć. Przysłowie miłość jest ślepa, nie wzięło się znikąd.

Tym nie mniej, nie widzę najmniejszego powodu, żeby pary, które się dobrze rozumieją miały skończyć w jakikolwiek negatywny sposób. Bo po co siebie samego unieszczęśliwiać? Zwłaszcza jeśli się wychodzi ze zdecydowanie pozytywnej pozycji? Nie ma takiego powodu. Jeśli nie ma niedomówień, nieszczerości, zdrady czy innego kombinowania.
Nie mówię tylko w swoim imieniu i ze swojego doświadczenia, mam też na myśli pozycje naukowe jakie miałem okazje poznać, które zahaczają o te tematy.

Największy błąd, to wiązać się z kimś z nadzieją, że ta osoba się zmieni. Doprowadzanie siłą do zmiany czy oczekiwanie zmiany od drugiej osoby jest w większości przypadków dziwne i nie na miejscu. Zmienianie siebie dla kogoś też nie jest najszczęśliwszym pomysłem. Oczywiście pod pojęciem zmiany, kryje się więcej niż tylko zbieranie skarpetek z podłogi. Takie rzeczy można akurat ustalić i dojść do porozumienia.

Ludzie są tylko ludźmi. Zawsze znajdzie się coś, co się nie podoba czy trochę przeszkadza. Zawsze są jakieś kompromisy. Są jednak takie osoby, które są to w stanie zaakceptować bez bólu a nawet z radością, z miłością. Bo same tego chcą. Bez przymusu. Na tym to polega, na akceptacji, ale dobrowolnej, pełnej przekonania.

Choć dziś wydaje się to passé, to nadal są takie związki, że para poznaje się w wieku lat kilkunastu (nawet 14 - 15) i dożywa szczęśliwie późnych lat starości osiągając małżeński staż na poziomie 80 lat. Wyjątkowość tych związków nie polega na tym, że trwają tak długo, ani na tym, ze są wypełnione szczęściem czy miłością, tylko na tym, że osoby w tak młodym wieku wiedziały czego, lub raczej kogo szukać. I jak znalazły, to miały odwagę się tego trzymać.

Nie mam też nic przeciwko osobom preferującym otwarte związki, przygodne romanse, pod warunkiem, że biorą za to odpowiedzialność. To znaczy, grają w otwarte karty i zawsze mówią partnerom jakiego charakteru związku mogą się po nich spodziewać, oraz nie smęcą na stare lata, że nie założyli rodziny, a teraz, nagle w wieku lat 50 chętnie by się ustatkowali, a to (niby) już za późno. Zupełnie jak palacze, którzy są hardzi, tylko na OIOMie stają się jacyś tacy miętcy i zaczynają żałować...