Dwa lata przygotowywalem się do pierwszej poważnej misji jako fotograf.
Trenowałem na ślubach u znajomych, często udając zawodowca z niedbałą miną włóczylem się po kościołach i strzelałem zza węgła, nikt się mnie nie czepiał, bo nikt nie wiedział kim jestem - czy czyimś fotografem czy pomocnikiem fotografa.
Choć często 5DII i f/1,2 stawiały mnie wyżej od zleceniobiorców.
Ze zdjęć byłem w końcu zadowolony, - przemyślane plany, przemyślane światło.

No i w końcu trafiła się okazja - chrzest wnuczki.

Ludzie, to zupełnie coś innego. Przedtem stałem sobie wyluzowany czekając na dogodną okazję.
A tu ksiądz jak nie zacznie się przemieszczać , rodzina jakby celowo zaczęła się kręcić stając głównie tyłem.
Ja jednym okiem obserwuję sytuację, drugim parametry naświetlenia, trzecim ostrość
a czwarte dostało oczopląsu (takie miałem wrażenia)
W końcu przeszedłem na automat i grzałem jak z automatu.

Jutro idę uczyć się dalej, teraz już wiem czego