Jak mi zwrócił uwagę pewien znajomy, a ja się z nim całkowicie zgodziłem, w dzisiejszych czasach obiektyw to już nie jest obiektyw w takim rozumieniu, jak to było w czasach analogowej fotografii. Kiedyś obiektyw decydował o wszystkim, aparat nie miał nic do gadania w kwestii jakości zdjęć, a software ograniczało się do paru odczynników chemicznych skutecznie zresztą wyeliminowanych z nadejściem ery minilabów. Teraz mamy do czynienia z kompleksem aparat-obiektyw-software i dopiero zestawienie wszystkich elementów dakje jakiś wynik końcowy, w którym udział mają wszystkie te elementy, ale niekoniecznie obiektyw ma swój największy udział. O obiektywach sobie można gadać, jak się założy Sigmę albo Tamrona na korpus Canona, bo wtedy one są "gołe i wesołe", tzn. nie są w żaden sposób wspierane przez korpus ani zewnętrzny software producenta aparatu. Ale jak już uzyskane nimi zdjęcia przepuścimy przez jakieś niezależne oprogramowanie kasując ich winietowanie i aberracje, wyostrzając i poprawiając kontrast i kolory, to też już nie jest to to samo, co byśmy nimi uzyskali na kliszach fotograficznych. A gdy mamy do czynienia z obiektywem producenta aparatu, który jest z marszu poprawiany jeszcze w korpusie, a dołączone oprogramowanie potrafi zrobić prawie cuda, to to już nie jest mowa o samym obiektywie, ani o samym aparacie. Na przykład omawiany przeze mnie Canon EF-S 55-250 mm IS niesamowicie winietuje przy 250 mm i jest to przy pewnych motywach mocno widoczne w celowniku, natomiast kompletnie nie jest widoczne na zdjęciach nawet przy defaultowych ustawieniach aparatu, bo korpus z mety kasuje winietę i cholera wie co jeszcze robi, aby firmowy zoom wypadł dobrze, a dodatkowo można sobie jeszcze praktycznie wszystkie bolączki wyleczyć w DPP i zdjęcia będą olśniewające. Gdybym ten obiektyw założył do analogowego korpusu, to pewnie po pierwszej rolce filmu ciepnął bym go dalej, niż w wojsku granatem. Póki co, jest jak jest, czyli canonowski zoom wypada absolutnie dobrze, bo nie pracuje sam![]()