Witajcie!

Jak czytałem sobie ten wątek to im dalej, tym mi się bardziej gęba śmiała. Nie złośliwie, tylko tak po ludzku - serdecznie. A śmiała mi się, bo większość ludzi przechodzi swoją odmianę choroby zwanej "bateryjkowe zapalenie aparatu cyfrowo-wzrokowego". Na szczęście ona szybko mija. Wyróżniamy siedem etapów choroby:
1 etap - chorobliwe zaciekawienie spowodowane natrętną myślą "sprawdzę czy nie mam BF (FF)"
2 etap - Ból głowy, bo robimy linijki, bateryjki. Głowa boli bardziej - "Jasny gwint! Mam!"
3 etap - po przeglądnięciu co najmniej 20 zdjęć pojawia się myśl "a może aparat nie jest dokładnie ustawiony pod kątem 45 st?"
4 etap - kombinujemy i przestawiamy leciutko aparat na statywie. Rzecz to dziwna, ale zawsze jest źle ustawiony i korekcji dokonujemy w tę "dobrą" stronę ;-)
5 etap - wreszcie mamy to co chcemy i machamy ręką na te parę mm odchyłu - "chyba nie do końca dobrze ustawiłem"
6 etap - sprawdzamy organoleptycznie na portretach żony, dziewczyny, kochanki, dzieci i uznajemy, że... "no, teraz jest dobrze!"
7 etap - Aparat przestaje nas podniecać. Masz już dość ustawień, głupich klatek, aparat teraz to tylko coś ciężkiego - bryła metalu, plastiku i szkła. Patrzysz na nią bez radości. Idziesz się napić piwa.

Po szklaneczce zimnego pilsnera jesteś już ZDROWY!