PLUSY
+ solidna obudowa (stop magnezu). Nic nie trzeszczy, bardzo dobra jakość wykonania Made in Japan.
+ waga (aparat nie jest ani za ciężki ani za lekki. Powiedziałbym, że w sam raz)
+ przyzwoity, uniwersalny zakres ogniskowych od 28 do 140 mm (24 mm byłoby mile widziane)
+ wysokiej jakości, duży 2,8 cala, odchylany ekran LCD (461 tyś. punktów). W przeciwieństwie do niektórych innych rozwiązań np. SONY Cybershot DSC-HX1 ekran można obrócić o 180 stopni chroniąc go tym samym przed ewentualnymi uszkodzeniami w trakcie np. transportu.
+ oddzielne pokrętła do ustawienia ISO i korekcji ekspozycji (przeskakują z dość dużym oporem więc nie przestawiają się przypadkowo)
+ duże przyciski funkcyjne (np. w porównaniu do Panasonic DMC-LX3, gdzie miałem pewne problemy ze znalezieniem i wciśnięciem odpowiedniego guzika)
+ ładne i czytelne menu (pewnie swoje zrobiło przyzwyczajenie i kilka lat używania PowerShot’ów A70 i A610)
+ brak dekielka na obiektywie (bardzo mnie irytował w Panasonic DMC-LX3)
MINUSY
– wysoka kompresja plików jpg. W aparatach PowerShot A70 i A610 były 3 stopnie kompresji jpg, tj. mała, średnia i duża. W PowerShot G11 zrezygnowano z kompresji małej. Aparat bardzo silnie kompresuje pliki. Podam przykład: wybrałem 19 plików jpg z Canona PowerShot G11. Wyszło, że razem mają 32,3 MB, czyli średnio na jedno zdjęcie wychodzi 1,7 MB przy 10 Mpix matrycy aparatu. Natomiast 19 plików z Canona PowerShot A610 miało aż 45 MB, tj. średnio 2,36 MB na zdjęcie przy 5 Mpix matrycy... Nie rozumiem po co tak silna kompresja przy ciągle taniejących nośnikach SD. W G11 na kartę SD o pojemności 8 GB wchodzi 3000 zdjęć jpg w pełnej rozdzielczości 3648 x 2736 pikseli.
– duże szumy powyżej ISO 400 (szkoda, że nie ma możliwości blokowania ISO do określonej wartości tak jak to zrobiono w Panasonic DMC-LX3)
– niepotrzebne pokrętło sterujące. Wystarczyłyby same przyciski strzałek. Pokrętło bardzo wystaje, przez co można je przypadkowo nacisnąć kciukiem i np. uruchomić ustawienia lampy błyskowej
– brak dłuższego niż 15 sek. maksymalnego czas naświetlania (np. 60 sek.)
– brak matrycy CMOS co wpływa na ograniczenia w używaniu niektórych funkcji. Gdy chce się skorzystać z „sekwencji zdjęć z automatycznie zmienianą ekspozycją” to przy obiektach poruszających się każde ze zdjęć będzie inne nie tylko ze względu na różnice w ekspozycji ale także ujęciu... Miałem okazję przetestować aparat SONY Cybershot DSC-HX1. Aparat ten wyposażono w matrycę CMOS, która wykonuje 10 zdjęć na sekundę. Sekwencja 3 fotek z ustawieniem np. -1/3, 0 i +1/3 EV jest identyczna jeśli chodzi o ujęcie i różni się tylko parametrami ekspozycji
– brak możliwości włączenia funkcji „sekwencji zdjęć ze zmienną ostrością” w trybie innym niż „manualne ustawienie ostrości”. Często wykonuję zdjęcia makro bez statywu w trybie „programowej automatyki ekspozycji” i bardzo by mnie ucieszyła możliwość wykonania serii 3 zdjęć z różną ogniskową
– denerwująca, silnie świecąca lampka wspomagania AF (irytuje zwłaszcza podczas robienia zdjęć samowyzwalaczem, kiedy niemiłosiernie mruga po oczach osób czekających na zdjęcie)
– relatywnie wysoka cena np. w porównaniu do niektórych lustrzanek
DLACZEGO KUPIŁEM:
Przede wszystkim dlatego, że mój stary PowerShot A610 odmówił po raz kolejny posłuszeństwa. Inwestowanie w następne naprawy (ok. 150 zł) i wizyty w serwisach uznałem za bezcelowe. Kupno lustrzanki + obiektywy (w moim przypadku przynajmniej kit + makro) to dla mnie za dużo do dźwigania. Potrzebowałem aparatu w miarę małego, z odchylanym ekranem (do zdjęć makro), który mogę zabrać ze sobą na spacer, na wakacje, do biura, etc. Poza tym jeszcze:
a) bardzo dobre doświadczenia z wcześniejszymi modelami tego producenta tj. Canon PowerShot A70 i A610
b) przyzwyczajenie do menu i funkcji używanych w Canonach (patrz wyżej)
c) nigdy wcześniej nie miałem aparatu z możliwością zapisu w RAW. Chciałem trochę poeksperymentować – nauczyć się wywoływania plików w tym formacie