Wydaje mi się, że albo masz dogadane przed wyjazdem i wtedy pracujesz na konkretne zlecenie albo to Twój własny projekt i jedziesz na własną rękę za swoją kasę. Na pewno pomagają znajomości: w ambasadach, inni dziennikarze, wojskowi, pracownicy organizacji humanitarnych, itp. Poza tym warto chyba znać jakiś inny język poza ojczystym. Angielski to już w zasadzie dawno przestał być językiem obcymNo i chociażby kilka słów w miejscowym narzeczu. Jak się wytłumaczysz, że nie jesteś np. szpiegiem? Czyjś palec na spuście może być bardziej nerwowy niż Twój na spuście migawki
Warto pewnie też potrenować kondycję: jak przyjdzie ci uciekać np. przed serią z helikoptera - poza tym nie zawsze zjesz i napijesz się - to też trzeba wziąć pod uwagę.
Jak się zachowasz, gdy ktoś przystawi ci lufę do głowy? Jeśli zaczniesz płakać? Drżeć? Błagać? Takie odruchy są często niekontrolowane w sytuacjach granicznych. Trzeba umieć się opanować, umieć zagadać, negocjować.
Znajomość pierwszej pomocy też nie zaszkodzi, gdy np. twój kumpel albo ty sam zostaniecie ranni.
Pamiętam jak czytałem o Millerze bodajże jak robił zdjęcia w Czeczenii: raz partyzanci zabrali go na patrol. Po drugiej stronie rzeki był obóz rosyjski, Czeczeni odpalili kilka rakiet w ich kierunku. Rosjanie odpowiedzieli ogniem moździerzowym. Miller przez godzinę siedział sam skulony w dole metr na metr, gdy dookoła rozrywały się rosyjskie pociski. Wiedział, że jeśli jeden wpadnie w jego dołek to zostaną po nim strzępy. Po tej akcji dał sobie spokój na dwa lata z Czeczenią. Ale adrenalina uzależnia. Bardzo.
Wydaje mi się, że po takich przeżyciach trudno przyzwyczaić się do "cywilnego" życia. Jeśli ci to zasmakuje - ciągle będziesz szukał wrażeń i obniżał sobie próg bezpieczeństwa - aż któregoś dnia nie wrócisz z misji. Może to i lepsze niż zestarzeć się i umrzeć w szpitalu na jakąś gównianą starczą chorobę...