To ja Wam opowiem ciekawostkę
Kraków, ul. Starowiślna - w sumie - jakby nie patrzeć centru miasta, zasraz obok redakcji Dziennika Polskiego. Godzina - wczesna poranna (ok. 06.15) wychodziłem zrobić poranne mgły - a skoro były już tuz za rogiem ładne widoczki to aparat na ramieniu. W torbie miałem jeszcze kilka szkieł M42 i trochę 'kart do gry' - łącznie ok. 6-8kg... Torbe miałem cały czas na lewym ramieniu (niestety nie przewieszoną przez kark). W pewnej chwili czuję tylko jak ktoś mi ją zrywa z ramienia. Patrze, o to dres w wersji 'mini' - no dosłownie wzrost coś ok. 1,50m (no może 1,60m) waga lekka ... no i ja - siłą rzeczy - kompletnie zszokowany - pierwszą rzecza która zrobiłęm byl nagły atak smiechu. Wyobraźcie sobie, kurdupla, który zapiernicza z torbą, którą ledwo jest w stanie unieść! . Gość się odwrócił, zobaczył mnie, że siedze i zawijam sie ze smiechu, bo widok był niebalnalny, ale facet nie przestał biec...

... teraz obraz 10 sekund później...

Ja już płaczę ze śmiechu, dosłownie rozkładam się na ziemii. Śmiech paniczny - wiecie jak to wygląda , powoli wstaję, podchodze do kolesia....

a teraz opis tych 10 sekund między czasu...

koleś się odwraca, wiedzi mnie, ale biegnie dalej, nagle JEBUT!! ... przywalił w latarnię prosto czołem, a torba miała taką bezwładność, że po nagłym hamowaniu pocięgneła go na bok na łańcuch (taki pomiędzy słupkami, aby ludzie nie przechodzili) i owineła sie wokół głowy. Chłopaczek leżał nieprzytomny z wrażenia co mu się k.... przytrafiło

Podchodzę do niego, zabieram torbę (bo przez wzgląd na wagę i odniesione obrażenia nie mógł jej z siebie ściągnąć), a ten skubaniec - odrazu wstaje i zaczynie mnie kopać, wyzywać i opluwac - tego już nie zniosłem i dałem chlopakowi nauczke jednym celnym kopniakiem - wkurzył mnie gówniarz...
Co ciekawe - okazało się, że mały mieszka ze mną po sąsiedzku - jedną brame dalej przy Dietla - sprawdziłem z legitce, którą mu zabrałem. Zaciągnełem smarkacza do domu - chciałem jakoś rodzicom 'pociechę do domu odstawić' - ale tam już pełna patologia - szkoda nawet gadać - zostawiłem go przed klatką, z kilkoma 'czułymi słowami'.

Co teraz? Młody cały czas mi się w pas kłania, że matce i ojcu nie powiedziałem nic, tylko go puściłem. Wracał z jakiejś nocki, czy czegoś, a jakby sie jego 'starsi' dowiedzieli o tym co jeszcze chciał zrobic, to chlopak by już pewnie już w szpitalu wylądował... Ba! teraz nawet juz dresiku nie nosi!...

Czy to można nazwać resocjalizacją? ....