Canon eos 33 + Tamron 28-80 aspherical 1:3.5-5.6 (kit) + Kodak Color 200 i oczywiście statyw.
Miejsce to sam środek miasta, w pobliżu Starej Oranżerii - jedynej pozostałości po pałacu Danielewicza w Sieradzu (obecnie znajduje się tam szkoła, zaś oranżeria już jest opatrzona tabliczką "do rozbiórki"). W drodze na mały plener w oranżerii dzierżąc dzielnie w jednej dłoni smycz z psem a w drugiej statyw i torbę z aparatem, kącikiem oka dojrzałam okazałe drzewo a tuż za nim zachodzące słońce. Psa przywołałam do porządku a sama zamarłam w bezruchu, okazało się, że to jedno drzewo to dwa bliźniacze drzewa. Po chwili opamiętałam się... "przecież ja mam aparat!". Spróbowałam jak najszybciej się dało pozbyć balastu - pies, statyw, torba...wszystko się poplątało a słońce było coraz niżej. Kompletnie rozdygotana z poplątanymi paskami od torby, statywu i smyczy jakoś udało mi się rozdzielić. Rozstawiłam w pośpiechu statyw, dopięłam aparat, dobrałam parametry (niepewnie bo nie robiłam nigdy jeszcze świadomie zdjęcie zachodzącego słońca ale wiedziałam, że chcę uzyskać rozchodzące się promienie spomiędzy drzewa). Nacisnęłam spust migawki i voila! Jak mi poszło?