Czytam forum od paru tygodni i ciągle tylko Canon VS N.; Obiektyw T VS S. itd. itp. nic ciekawego:cytuję "Gościa niedzielnego
:
"Jednak, kiedy już wróciłem do domu, znów byłem zrzędą, dziękuję bardzo. Podczas mojej nieobecności miała miejsce premiera Canona 20D. Muszę przyznać, że już się przyzwyczaiłem do tego, że nowe aparaty zmierzają w niewłaściwą stronę. To niemal nieuniknione. Jestem pewien, że 20D będzie się sprzedawał jak Ford Mustang w 1966 roku, że ludzie go pokochają, i że to naprawdę wspaniała maszyna, i w ogóle (niezadowolony czytelnik zasugerował ostatnio, żebym zatytułował ten felieton "Comiesięczna dawka mieszania cyfry z błotem"). Mój znajomy Kent, który jest bardzo doświadczonym fotografem, znawcą nowinek technicznych i użytkownikiem 10D od samego początku, napisał mi nie tak dawno, że jedyne minusy 10D (którego uwielbia i którego uwielbia też jego żona) to za mały wizjer i za mały bufor. Jakich dwóch rzeczy 20D n i e poprawia? Wizjera i bufora, oczywiście. Właśnie w tym kierunku idzie rozwój nowych aparatów. Takie już jest "prawo Johnstona": poprawią wszystko, co masz gdzieś, i pogorszą to, na czym ci naprawdę zależy.
Nie chcę wyjść na zbyt wielkiego wroga cyfry, więc muszę się do czegoś przyznać. Uważam, że cyfra jest super. Jestem jednak dość poważnym fotografem i rzemieślnikiem, więc nie zadowalają mnie cyfrowe kompakty i niespecjalne atramentówki. Bez urazy. Mojemu znajomemu Michaelowi Reichmannowi powodzi się nieco lepiej niż mnie, więc stać go na wejście w cyfrę we właściwy sposób. Jest tylko jeden problem. Ostatnio przeprowadziłem poważne badanie i niezwykle dokładnie przejrzałem jego stronę, żeby obliczyć, ile wydał na sprzęt cyfrowy od czasu premiery D30 i wyszło mi ok. 5,3 miliona dolarów. Oczywiście mogłem się gdzieś sypnąć. Moje zdolności matematyczne zawsze pozostawiały wiele do życzenia.
Ale tak na serio - cyfra jest droższa, a do tego ma znacznie krótszy żywot. Całkiem możliwe, że kiedy parę lat temu kupowaliście Olympusa UZI czy Coolpiksa 950, myśleliście, że będziecie ich używać przez najbliższe dziesięciolecia, ale ile osób rzeczywiście jeszcze nimi fotografuje? (Prośba do trójki, która spełnia to kryterium - nie piszcie. Wiem, o waszym istnieniu). Większość osób czuje potrzebę, żeby co parę generacji aparatów kupić coś lepszego. Dodajmy do tego peryferia, atrament, papier i akcesoria, a nawet nie całkiem najnowsza cyfra zaczyna wyglądać dość kosztownie. Gdybym mógł całkiem przejść na cyfrę odpowiedniej jakości, nie mam wątpliwości, że bym to zrobił. Ale żeby sobie na to pozwolić, nie można zapomnieć o kasie na sprzęt, kasie na utrzymanie, a w mojej kasie nie ma kasy. Zwłaszcza że od niedawna pomagam w utrzymaniu pewnego znakomitego chirurga, anestezjologa, którego widziałem przez jakieś siedemnaście sekund (zanim straciłem przytomność), miłego technika od rezonansu magnetycznego i wszystkich cudownych pracowników niezwykle przyjemnego szpitala, w którym leżałem. Oszczędzę wam drastycznych szczegółów, ale ten D2H coraz bardziej się oddala.
Fotografowie od zawsze mieli ten problem. Przez wiele lat gros fotografów-artystów było ograniczonych możliwościami sprzętu, którym pracowali i czasem, który muszą mu poświęcić. Nie bez powodu niewielu z nich pracuje w studio z sinarami na ciężkich statywach i lampami broncolor za 80 tys. dolarów. George Tice mawiał, że jednym z jego największych fotograficznych osiągnięć było zgromadzenie sprzętu ciemniowego, który posiada. Z kolei Harry Callahan dopiero po pięćdziesiątce miał własną ciemnię. Wielu fotoreporterów-artystów z lat 60. fotografowało leikami nie dlatego, że zależało im na najwyższej jakości, ale dlatego, że wszyscy kasiaści inwestowali w lustrzanki i na rynku było mnóstwo dziesięcioletnich emtrójek za grosze. Ambitni adepci fotografii używali lejek z tego samego powodu, z którego nosili wysłużone kurtki z demobilu: nie dlatego, że były fajne i modne, ale dlatego, że były fajne, modne i niedrogie. Jestem pewien, że wiele dobrze zapowiadających się karier przerwały wysokie wydatki i niepewne zarobki. W erze cyfry będzie jeszcze gorzej."