Zacznijmy od tego, że prywatne to już dziś jest prawie wszystko a nawet jak coś jest "państwowe" to zwykle jest jakaś instytucja odpowiedzialna, czyli też nie jest niczyje. Mimo to, czy fotografując na ulicy czy na moście trzeba pisać pismo i prosić o akredytację Miejskiego Zarządu Dróg i Mostów? Czy fotografując w lesie pytamy Stosowne Nadleśnictwo? Czy fotografując prywatne kamienice wzdłuż alei handlowej pytamy właścicieli tychże kamienic, czy może instytucji zarządzającej miastem, czyli na przykład Urzędum Miasta? - Absurd. A więc kryterium tak rozumianej prywatności całkiem tu nie pasuje.
Teraz publikacja. - Po pierwsze nie można ponownie opublikować czegoś co jest już publiczne a więc ogólnie dostępne i widoczne. Tzn nie da się tego zrobić ze względów logicznych a nie prawnych. Wszelkie ewentualne prawa, które tego zakazują są i będą niedorzeczne.
(Zapewne wielu prawników się tu i wyżej ze mną nie zgodzi (no bo co to za prawnik, który nie potrafiłby zagiąć logiki...))
Armia - instytucja chyba najlepiej strzegąca tego ile jej widać. - O ile dobrze pamiętam pan Sikorski jeszcze jako szef MON zniósł całkowity zakaz fotografowania obiektów wojskowych. Czy to znaczy, że obiekty wojskowe są teraz publiczne? - Część tak (bo np. każdy przechodziń je widzi), ale te najważniejsze są po prostu ukryte i co za tym idzie publikacja im nie grozi, a temu kto by je upublicznił wciąż grozi wiele... (Swoją drogą który szpieg chwaliłby się publicznie, że coś wie?)
Od armii przejdźmy do zacisza domowego. Po to domy mają drzwi a sypialnie zasłony, żeby wyraźnie zaznaczyć, że to nie jest przestrzeń publiczna i upubliczniać jej nie należy a publikator powinien być ścigany i napiętnowany. Mimo zasłon w sypialniach, jak świat światem, podglądaczy pewnie nie brakuje. Podglądanie (choć naganne) to jednak jeszcze nie publikacja. A "prywatność" (w tym sensie) to świętość. (Podglądany zwykle nie cierpi z powodu uszczerbku świętości własnej dopóki się o tym nie dowie.)
A co robią w fotografami w hipermarketach? - Ano jeden wielki skandal, co widać i w tym wątku, a o swoich doświadczeniach nie będę pisał, bo i tak kosztowało mnie to zbyt wiele nerwów. (MM - zakaz fotografowania - absurd - tylko dla idiotów).
Mnogość wątków (nie tylko na naszym forum) dotyczących praw fotografowania, świadczy o tym, że nie ma prostej wykładni. Oczywiście jest wiele zapisów prawa ocierających się o zakazy, z których niektóre instytucje próbują korzystać na swój sposób budząc czasem ogólne zdumienie (że wspomnę choćby problem Wawelu), ale nawet czytawszy to "prawo" dosłownie zawsze znajdzie się taki artykuł, takie słowo, taka furtka, która może poprowadzić interpretację w zupełnie przeciwnym kierunku. I tu już się kłania, że tak powiem, dobry papuga...
Sądzę, iż to, że różne instytucje roszczą sobie prawa do zawartości kart pamięci naszych aparatów fotograficznych wynika przede wszystim z ich bezkarności (choć to zapewne tylko pochodna bezkarności innych, np. różnych nieodpowiedzialnych "publikatorów") oraz jakości samego prawa i jego egzekucji. Paradoksalnie wobec prawa złej jakości (rozwlekłego, niespójnego, zmiennego) dostęp Polaków do usług prawniczych jest praktycznie marginalny i dotyczy przede wszystkim spraw dużych bądź rutynowych, a kto by się tam w sądzie przejmował fotkami jakiegoś przeciętnego amatora z lekko przydrogim sprzętem, którego nawet jakby sprzedał to i tak z sądu wróci goły i na kolanach...
Podsumowując - zbyt mało jest precedensowych i spektakularnych wyroków wymierzanych wobec zakazujących fotografowania (bo i brak pozwów) jak również takich piętnujących nieodpowiedzialne publikacje.