Witam !

Zdarzyło się tak, że wczoraj będąc na podwórku w środku nocy zadarłem łeb do góry i ujrzałem wspaniale rozświetlone gwieżdziste niebo. Wytachałem statyw, nastawiłem aparat, i zacząłem robić zdjęcia tego nieba. Aparat to 20D, obiektyw to Tamron 17-50/2.8. Robiłem na różnych ogniskowych począwszy od 17, przez wartości pośrednie a do 50 mm i przy różnych ustawieniach czułości. Niestety totalna klapa. Pomijam tu kwestie światła bo jak zwykle robiłem w RAWach więc ewentualnie mógłbym sobie skorygować niektóre rzeczy, natomiast nie wiem czy potrafię to dobrze wyjaśnić ale kiedy zadzieram łeb do góry to widzę wszechobecny nieboskłon i mam poczucie hmmm sfery, która mnie otacza, nieskończonej przestrzeni, do tego niektóre gwiazdy migoczą. Natomiast zdjęcia, które zrobiłem niezależnie od ogniskowej są bezdennie płaskie i w ogóle nie oddające tego co fotografowałem tak jakby jednym guzikiem usunął całą informację o kompozycji, przestrzeni itp.


Nie wiem czy dobrze kombinuje bo sprawdzić nie mam jak - chwilowo mam tylko ten jeden obiektyw do dyspozycji a reszte pożyczyłem ale czy Waszym zdaniem by zachować ten efekt przestrzenności jest potrzebny jakiś ekstremalnie szeroki kąt albo rybie oko albo nie wiem jakas nakladke sferyczna która by zaginała obraz czy tez moze cos innego ? Czy wręcz przeciwnie ? Zamiast UWA należy podpiąć coś co ma co najmniej 300 mm ???

Co myślicie ?

pozdrawiam
Grzegorz