Jedyna moja poważna strata sprzętu to była właśnie zimowa wyprawa (przejście przez Świstówkę) - warunki trudne, ręce zmarznięte, kadr niepowtarzalny. Zdjąłem 50-kę, wkładałem 70-200, raki się zapadły i maluch poturlał się po zlodowaciałym śniegu. Zatrzymał się wprawdzie po paru metrach, ale nie ryzykowałem. Gdyby to była L-ka, pewnie wyciągnąłbym linę i próbował ostrożnie odzyskiwać.
A wracając do głównego wątku:
1. Trekking lekki - całość sprzętu w plecaku podręcznym (na piersiach).
2. Trekking w Dolomitach (ferraty) - niestety to samo, bo bardzo lubię tamte widoki.
3. Wspinaczka - coś małego, płaskiego, z nastawami ręcznymi, opatulone na wszelki wypadek (bardzo przecież prawdopodobny). Cała reszta w głównym plecaku. Te małe bestyjki świetnie sobie radzą w ścianie, a ważą tyle, co 10 centymetrów mokrej liny.
Ad. 2. Nie zapomnę jednej z jednokierunkowych ferrat wiodących na szczyt. Był tam tłum ludzi i właśnie zaczynała się burza. Ktoś na szczycie, zamiast schodzić szybko w dół, zaczął się nieco bać i zablokował na szlaku jakieś 40 osób. Korek był na tyle skuteczny, że mogłem do woli fotografować, w dodatku zmieniając obiektywy. W trakcie tej operacji porządnie grzmotnęło, ręka zadrżała, obiektyw wypadł mi z rąk, ale na szczęście zatrzymał się między udem a lonżą. Zabawiłem się w magika i wyjąłem go bez uszczerbku dla jego i stojących niżej ludzi zdrowia. Ale nogi miałem jak z waty i do końca dnia nie zrobiłem już żadnego zdjęcia.