Witam!

Dopiszę moją historię.
350D + kit spadł z pomostu do jeziora. Szybka akcja ratownicza, po 2sek aparat wyciągnięty z wody, bateria i karta out, zestaw rozmontowany, woda była wszędzie (kit jest wyjątkowo nie szczelny:P). Po 2godz. aparat był już rozkręcony (tylnia ścianka zdjęta) i leżał w otwartym woreczku z ryżem w bardzo małym pomieszczeniu, dość suchym i dodatkowo ogrzewanym farelką. Po tygodniu takiego suszenia aparat zmontowałem i... działał jak nowy. Przez kolejne dwa miesiące zrobiłem nim ok 2000 zdjęć, z różnymi obiektywami, z lampą... wszystko śmigało (nawet grip Delty działał poprawnie), słowem... jakby nigdy nie pływał:P Dostałem nieco gotówki, 350D został pogoniony i zakupione 40D.
Po 7 miesiącach nagle się dowiaduje, że aparat przestał działać, a jakiś pan w jakimś nędznym serwisie powiedział,że to korozja...(albo nie wiedział co padło, dowiedział się z ust właściciela że aparat pływał i wpisał w ekspertyzie, że to wina korozji), ale nagle po 7 miesiącach i po 7,5k zdjęć? Sumienie mnie ruszyło... oddałem większość kasy, odebrałem aparat i... z zewnątrz zero śladu korozji (styki baterii, karty, obiektywu, USB, lampy - czyste). Jutro kupię śrubokręty,zajrzę do wnętrza i podzielę się wnioskami z oględzin.

Gdzieś czytałem o 30D który wpadł do morza północnego i działał sporo ponad rok (i pewnie działa do dziś, czyli prawie 2 lata).