To jest troche tak, ze jak juz jestes w konkretnym miejscu na ziemi, w takim maroku pedzmy, to po paru chwilach lapiesz, ze ekspozycja jest w miare przewidywalna, i potrafisz ja w miare intucyjnie dopasowac do wysokosci slonca na niebie, zachmurzenia etc. Jak do tego dojdzie jakastam wiedza dotyczaca stref Adamsa, luminancji obiektu ktory fotografujesz, to takie rzeczy ktore ten czlowiek opowiada przestaja byc magia tylko staja sie suma doswiadczen ktore nie tak ciezko zidentyfikowac i nazwac.
Od siebie dodam ze najlepsza metoda na zlapanie takiego czucia swiatla jest po prostu noszenie ze soba zawsze i wszedzie swiatlomierza do swiatla padajacego (co w moim przypadku wynika po prostu ze rodzaju zdjec jakie robie w pracy) albo po prostu myslenie o swietle wlasnie w kontekscie takiej sytuacji w ktorej wazniejszy jest taki ciag przyczynowo skutkowy : wiesz ile swiatla pada na obiekt - wiesz jaka obiekt ma luminancje - okreslasz ekspozycje.
*****
ups, minek chyba juz to napisal