Kiedyś pisałem już w jakimś wątku o mojej teorii na ten temat.

Brzmi ona mniej więcej tak :

Wbudowany w aparat światłomierz mierzy jasność fotografowanej sceny na pełnym otworze przysłony, a nie na przysłonie roboczej.
Jaka to przysłona ? - Tę informację aparat otrzymuje z obiektywu.
Światłomierz mierzy zatem jasność fotografowanej sceny w oparciu o ZNANĄ sobie jasność obiektywu.
Jeżeli teraz nastawimy przysłonę roboczą (mowa oczywiście o trybach Av lub M - tylko takie tryby wchodzą w grę przy fotografowaniu obiektywami manualnymi), to aparat wie jakiej chcemy użyć przysłony i obliczy konieczny czas naświetlania dla nastawionej przysłony (w trybie Av), bądź pokaże na drabince w którą stronę jechać z czasem (w trybie M).

A co się dzieje po założeniu manualnego obiektywu ?

Jaką jasność obiektywu widzi aparat ?
- Nie wiadomo - pokazuje "00". Pewnie zakłada sobie jakąś, np. f/4.

O nastawieniu przysłony roboczej na korpusie, oczywiście nie ma mowy.

Co robimy ?
- Nastawiamy przysłonę roboczą na obiektywie i dokonujemy pomiaru.

Jaką przysłonę ? No, właśnie.

Jeśli taką, jaką aparat sobie przyjął za jasność naszego obiektywu, np. f/4, to pomiar będzie poprawny.

Jeśli damy większy otwór od założonego, to światłomierz zobaczy scenę jaśniejszą niż ona w rzeczywistości jest i będzie dążył do jej przyciemnienia, niedoświetlając zdjęcie - trzeba skorygować ekspozycję na "+".

Analogicznie, nastawiając większą przysłonę, ściemniamy obraz widziany przez światłomierz. Aparat prześwietli zdjęcie, bo widzi, że światła jest mało, a nie wie głupi, że nastawiona przysłona jest większa niż on sobie założył. Dlatego trzeba skorygować ekspozycję na "-".

Co o tym sądzicie ?