Nie jest to kolejny wątek FF/BF... Nie jest to kolejny wątek "mój aparat źle łapie ostrość"... Mój łapie bardzo dobrze. Z takim Tamronem 28-75 wychodzą prawdziwe żylety ale...
Ale jak się dziś przekonałem, zupełnie przypadkiem. Używam otóż dandeliona i pancolara 50/1.8. Z dandelionem superostre wychodzi może jedno na trzy zdjęcia. Wypowiedź jednego z forumowiczów natchnęła mnie do prób, jak to jest z tą ostrością. Okazało się, że precyzyjne łapanie ostrości zachodzi tylko, jeśli podczas szukania punktu ostrości, obiektyw się skraca (obracam pierścieniem ostrości przeciwnie do ruchu wskazówek zegara). Tylko obracając "w lewo" mogę uzyskać ostrość w miejscu, w którym chciałem. Przy obrocie w prawo, dandelion potwierdzi ostrość, ale na fotce zobaczycie mydło. Zrobiłem więc kolejny eksperyment, z linijką i aparatem nachylonym pod kątem 45 stopni. Obracając ostrość tak, jak pisałem, aparat dość dobrze łapał: 15 centymetrów na linijce jest, jak widzicie na zbliżeniu, dość ostre... Ale...
No właśnie. Unosząc "nos" aparatu lekko w górę, ostrość była potwierdzana (w centralnym, dokładniejszym, punkcie) także na 16 i 17 cm! Te, jak widzicie, mogą jeszcze uchodzić za ostre. I to samo, ale dużo gorzej działo się, przy obniżaniu punktu "spojrzenia". Aparat uważał za ostre także 14, 13, 12 i 11! A te, jak widać, są zupełnie nieostre. Dodam, że przysłonę domknąłem na 2,8, aby ułatwić układowi AF zadanie. Aż strach pomyśleć, co by było przy pełnym rozwarciu!
Tak więc pozostaje pytanie - czy to wina dandeliona? Zbyt jasnego obiektywu? Logiki AF Canona?