Ilość światła ma znaczenie drugorzędne w kontekście działania AF i jasności obiektywu. Oczywiście jeśli w kadrze jest ciemno to nawet z jasnym obiektywem czujniki AF mogą być ślepe, ale nie o to w tym chodzi.
Ważny jest kąt padania światła na czujnik AF. Czujnik przed elementem światłoczułym posiada klin nastawczy, który jest zaprojektowany na ściśle określony kąt padania światła, inaczej mówiąc zarówno promienie padające pod większym kątem (jasny obiektyw) jak i bardziej prostopadłe (ciemny obiektyw) nie są widziane przez element światłoczuły czujnika. Jeśli czujnik jest zaprojektowany na graniczny otwór względny 5,6 to użycie otworu 2,8 nie polepszy jego działania bo i tak widzi on tylko te promienie, które wpadały by "brzegiem" obiektywu po domknięciu go do 5,6.
Z kolei jeśli obiektyw jest ciemniejszy niż 5,6 to czujnik nic nie widzi, nawet jak celujemy prosto w słońce (kto mam matówkę z klinem ten wie o czym mówię).
Im większy kąt padania promieni (jasność obiektywu), które czujnik przepuszcza, tym większa precyzja czujnika.
Dlatego w wyższych modelech Canon umieścił podwójny czujnik - jeden standardowy (czyli niby działający dla 5,6), drugi o większej precyzji dla minimalnego otworu 2,8. Gdyby zależało to wyłącznie od ilości światła (a nie od kąta padania) ten czujnik 2,8 widziałby również przy otworze 5,6 i nie było by potrzeby montowania 2 czujników. Ale tak nie jest, ten 2,8 przy 5,6 jest ślepy, a ten 5,6 przy 8 też powinien być ślepy.
I jeśli ten 5,6 widzi jeszcze przy 11, to znaczy, że on nie jest 5,6 tylko 11.
Znaczy to również, że on zupełnie niepotrzebnie jest 11, bo i tak przy firmowych szkłach przestaje działać powyżej 5,6, a gdyby był naprawdę dla światła 5,6 działałby dokładniej.
Plusem jest to, że można go oszukać dendelionem i używać ciemnych szkieł, minusem to, że nie ma on takiej precyzji jaką mógłby mieć dla szkieł 5,6.
Po co więc ograniczenie jego działania do 5,6?
To pytanie chyba do działu marketingu canona.