Po zakończeniu tripu po Alasce zmigrowałem się do Seattle, gdzie już czekała na mnie ekipa z zeszłorocznych Stanów, plus jedna osoba, razem 4 w 7-os aucie. Ruszyliśmy w stronę Calgary.
I różne rzeczy się działy, i różne warunki były.. ale najważniejsze punkty to - masa śmiechu, dużo pięknych widoków (Canadian Rockies są naprawdę mocne), utopione jedyne kluczyki do auta, smog nad Moraine i ogólny "nie-da-sie-izm" w podejściu do turystów, będący kompletnym przeciwieństwem "damy-rade" ze Stanów, tony jajecznicy, bąble na stopach i niemiłosierny upał
Co widzieliśmy:
0. Yukon, Tombstone Territorial Park, Grizzly Lake trail - jeszcze z grupą alaskańską. Marzył mi się ten szlak już od dawna, i warun trafił nam się cudny. Szkoda, że tylko jeden dzień na punkt widokowy. To naprawdę trzeba zrobić do samego jeziora (ok 20km), zabiwakować, i kolejnego wrócić, ew. zostać jeszcze dzień na dalszy odcinek tam i z powrotem. Mój pierwszy raz w tundrze, i te poszarpane granie Mount Monolith mmm.. mmniut.
1. Tent Ridge - piękna widokowa pętelka graniowa w okolicy Kananaskis, taka kwintesencja hikingu i widoków w Kanadzie. Zachód słońca jaki nas tam zastał po prostu bajka. Tak bardzo nie chciało się schodzić i rozstać z tym widokiem..
2. 6 Glaciers trail - szlak w okolicy Lake Louise. Ok, fajny, była pika, były lodowce, było piękne jezioro. Ludzi jak mrówków, konkretnie Hindusów i Chińczyków.
3. Assiniboine Provincial Park - nie korzystając z opcji helikoptera jest to min. 3 dniowy treking z całym dobytkiem na plecach. Wtedy jeszcze nie wiedzieliśmy, że mimo posiadanego rocznego permitu na wszystkie parki narodowe Kanady, jesteśmy na terenie parku nielegalnie, bo nie mamy rezerwacji na drugi z noclegów (chcieliśmy przenocować na dziko na wzgórzu Niblet i obudzić się ze wschodem słońca nad szczytami). Szef lodge poszedł nam na rękę i wskazał ogólny półdziki kemping, gdzie możemy przenocować. Do tego czasu możemy sobie iść na górę na foty, ale kolejnego dnia przed 8mą rano musimy opuścić Park aby uniknąć konfrontacji z rangersami. Tak też zrobiliśmy. Do tego na terenie lodge gdzie chcieliśmy coś zjeść nie można odpalać kuchenki turystycznej żeby zagotować wodę do liofila. Pani w okienku powiedziała, że nie gotuje wody turystom. Zirytowany takim podejściem poszedłem gdzieś w ustronne miejsce i zagotowałem sam tą wodę.
Assiniboine to taki Matterhorn Kanady. Przepiękna góra, wznosząca się za Sunburst Peakiem. Zostaliśmy na punkcie widokowym do 23:20 żeby porobić astrofoto, po czym z czołówkami zeszliśmy na kemping. 3-dniowa marszruta dała się nam wszystkim mocno we znaki, w sumie przeszliśmy ponad 60km. Czy było warto? nie wiem. Teraz poleciałbym kopterem, a wrócił z rozbiciem na dwa dni.
4. Moraine - symbol Gór Skalistych Kanady i wizytówka tego kraju obok Niagary. Trasa nad jezioro została zamknięta dla pojazdów indywidualnych w tym lub zeszłym roku. Aby się tam dostać można albo maszerować 12km po asfalcie, albo wykupić z wyprzedzeniem busa. My skorzystaliśmy z drugiej opcji, bo po 3 długich dniach w Assiniboine nie mieliśmy ochoty iść na wschód słońca 12 km po asfalcie, a potem wracać. Prognozy pogody były dobre, ale na miejscu okazało się, że były błędne - zamiast słońca były chmury, a do tego potężny smog. Pospieszyliśmy się jeden dzień, bo w nocy spadł deszcz, oczyścił powietrze i kolejny poranek był piękny, choć prognozy tego nie zapowiadały. Bywa i tak, choć mam do tej pory potężnego kaca... Wschód słońca tutaj to miała być perełka tego wyjazdu i sztos fotograficzny. Jednak i pogoda, i smog, i natłok ludzi o poranku był tak duży, a cała organizacja wokół tak nieprzychylna dla turystów, że bez żalu opuściliśmy to miejsce po kilku godzinach.
4. Emerald Lake - płaska pętelka wzdłuż zielonego jeziora, fajne.
6. Bourgeau Lake - cóż, Morskie Oko to to nie było, a sił i ochoty na więcej też nie (jeszcze był smog).
7. Icefield Parkway - droga od Lake Louise do Athabasca Falls - widzieliśmy tylko część, bo reszta w deszczu, ale to co widzieliśmy - pięknota. Same wodospady Athabasca bardzo fajne.
8. niejako bonus, bo zastanawialiśmy się co robić na ostatnie dwa dni powrotu do Seattle - pojechaliśmy do Hoh Rainforest. Miejsce wyczajone przeze mnie na instagramie, i na żywo robi piorunujące wrażenie. Na jeden dzień są tylko 2 krótkie pętelki, a spędziliśmy tam bite 4h. Jest blisko kemping nad wybrzeżem z konkretną bryzą znad Pacyfiku, mega klimat. Po raz kolejny Stany nie zawiodły.
Trochę czuję niedosyt. Raz że to Moraine nie wypaliło, dwa że nie byliśmy w ogóle w okolicy Lake OHara, a trzy że inny szlak na którym mi zależało, czyli Berg Lake z widokiem na lodowiec Mount Robson jest w remoncie, i nie wiadomo czy w przyszłym roku otworzą. Ogólnie krajobrazy mocno alpejsko-dolomickie, więc w sumie nic nowego jeśli ktoś był we Francji/Włoszech. Tym jednak Stany różnią się od Kanady, że tam na zachodzie są rzeczy, jakich w Europie nie ma, a przynajmniej nie w takiej skali i wyjątkowości - Zion, Bryce, Arches, Sekwoje, Yosemite, Grand Canyon, itd.
1. Tombstone
2.
3. Takakkaw falls
4. Tent Ridge
5.
6.
7. Marvel Lake
8. Marvel Lake z drona
9. Assiniboine
10.
11.
![]()