Konica Autoreflex TC
Niezwykle intrygujący aparat, który wcale na to nie wygląda
(po za tym, że jest po prostu ładny)
Ten produkowany w latach 1976-1982 aparat jest interesujący dlatego, że jest to jednoobiektywowa lustrzanka oferująca automatykę w preselekcji migawki, która jest z kolei całkowicie mechaniczna, i nie potrzebuje prądu do działania. Obiektywy też są mechaniczne, a więc aparat bez baterii dalej działa w całym zakresie prędkości migawki i przysłon, a układ elektroniczny obejmuje jedynie światłomierz z mechanizmem domykania przysłony przez niego wybranej.
No i jak to brzmi w dzisiejszych czasach, gdy bez prądu nawet nie da się spojrzeć w celownik?
Konica Autoreflex TC miała metalową migawkę lamelkową o przebiegu pionowym Copal Square realizującą czasy od 1/1000 s do 1/8 s plus B i synchronizującą lampy błyskowe przy czasach od 1/125 s i dłuższych. Górna pokrywa była wykonana z czarnego tworzywa sztucznego o niesamowitej wręcz odporności na ciuchanie i wysokiej estetyce. W końcowych seriach produkcyjnych na plastikową zmieniono także pokrywę dolną. Okleiny z tworzywa na metalowym korpusie miały natomiast tendencję do kurczenia się i jest to problem znany, a nawet dostępne były (a może i są?) okleiny na wymianę.
Z dodatkowego wyposażenia dostępny był tylko samowyzwalacz o płynnej regulacji 4-10 s, stopka do lampy błyskowej i gniazdko PC oraz wejście na wężyk spustowy w spuście migawki.
Nie było natomiast podglądu GO, pokrętła korekcji ekspozycji oraz możliwości podłączenia windera. Matówka i tylna ścianka nie były wymienne.
Ciekawe natomiast było sterowanie tym aparatem.
Otóż niewielkie odciągnięcie dźwigni naciągu filmu aktywowało światłomierz i resztę elektroniki. Jednakże, aby aparat wyłączyć, trzeba było użyć suwaczka z tyłu korpusu pod dżwignią naciągu opisanego "OFF".
Następowało wtedy:
- odcięcie prądu,
- blokada spustu
- cofnięcie dźwigni naciągu do korpusu.
Taka procedura była zalecana po każdym zdjęciu w celu oszczędzania energii, ale mało tego- była konieczna do cofnięcia dźwigni, bo jej unikalna, sprężynowa, konstrukcja nie pozwalała na jej domknięcie z pozycji gotowości ot- tak sobie.
Lustro było samopowrotne, powlekane, bardzo szybkie, o powiększonym rozmiarze w celu uniknięcia zaciemnień przy korzystaniu z teleobiektywów oraz z pierścieni pośrednich do skali 1:1, a także zabezpieczone przed obiektywami ultra szerokokątnymi.
W celowniku też działo się ciekawie. Miał on jasną, dobrą matówkę z dalmierzem klinowym i mikrorastrem oraz powiększenie 0,91 x, a więc obraz był duży i wyraźny.
Pomiar światła był integralny, centralnie ważony, realizowany przez dwie diody CdS w pryzmacie pentagonalnym. Zakres pomiarowy 3,5-18 EV, zakres ISO 25-1600.
Po prawej stronie matówki była skala wartości przesłony z igłą światłomierza, a od dołu i od góry skala ta miała oznaczone na czerwono zakresy prześwietleń i niedoświetleń, przy czym- odwrotnie, jak w "normalnych" aparatach- obszar niedoświetleń był u góry skali. Na dodatek wielkość tego obszaru zmieniała się wraz z maksymalnym otworem względnym założonego obiektywu. Jeśli igła światłomierza wchodziła na ten górny czerwony obszar, to znaczyło to, że automatyka nie jest w stanie bardziej otworzyć obiektywu, więc trzeba wydłużyć czas otwarcia migawki.
Aby wykonywać zdjęcia w automatyce należało pierścień przysłony na obiektywie ustawić w położeniu oznaczonym AE. W każdym innym jego położeniu aparat pracował w pełni manualnie, a igła światłomierza pokazywała przesłonę, którą sobie trzeba ręcznie ustawić na obiektywie, czyli nie działało to na zasadzie klasycznej światłowagi, a więc nawet producent nie zalecał tego rozwiązania, twierdząc, że automatyka zrobi to samo, tylko szybciej i dokładniej, domykając przysłonę nawet na jej pośrednich wartościach.
W trybie ręcznym w celowniku ukazywało się ostrzeżenie w postaci mechanicznego wskaźnika wchodzącego w pole widzenia u góry matówki.
Światłomierz umożliwiał też pomiar światła przy przesłonie roboczej z obiektywami niesystemowymi podpiętymi przez adaptery, a że Konica miała niezwykle małą odległość rejestrową 40,5 mm- dawało to wielkie możliwości używania obcych obiektywów.
Do tego celu u góry skali przesłon, pod czerwonym polem, był mały czarny znaczek (nr 46 na zdjęciu), i należało tak domykać, lub otwierać, przysłonę, aby igła światłomierza się z nim zgrała. Było to nawet dużo lepsze, niż praca z natywnymi obiektywami w trybie ręcznym.
Aparat zasilały dwie baterie PX625 o napięciu 1,35 V dzisiaj nieosiągalne, ale stwierdzono, że problem daje się obejść przy użyciu baterii 1,5 V i zmniejszeniu czułości ISO o połowę.
Tak samo zmieniając czułość ISO można było obchodzić brak korekcji ekspozycji.
Ale ten aparat miał jeszcze jedną cwaną rzecz, a mianowicie blokadę ekspozycji (AE Lock) przy spuście wciśniętym do połowy.
Producent zalecał zbliżenie się do obiektu, zablokowanie ekspozycji, następnie oddalenie się, wykadrowanie, ustawienie ostrości i dopiero wtedy wciśnięcie spustu do końca i wykonanie zdjęcia.
Gdyby jednak zbliżenie się do obiektu nie było możliwe, to producent zalecał zrobienie pomiaru światła na... własnej dłoni, i to powinno w większości dawać zadowalające rezultaty.
Wg producenta, przy korzystaniu z samowyzwalacza, lub używając czasu B, światłomierz był niewrażliwy na wpadające przez celownik tylne światło, o ile używało się obiektywów systemowych, natomiast należało zakrywać okular używając obcych obiektywów.
Dodatkowo aparat miał układ elektryczny z zabezpieczeniem przed porażeniem prądem od gorącej stopki, gdy była podpięta lampa błyskowa do gniazdka PC.
++++++++++++++++++++++++++
Mój kontakt z Konicą Autoreflex TC był jednak bardzo krótki, aczkolwiek burzliwy.
Otóż któryś z naszych eksportowych pracowników wyrwał ją może z jakiejś wystawki w GB i postanowił ją spieniężyć w kraju, ale się na tym kompletnie nie znał, a więc nie zauważył poważnego defektu i opylił mi to przez Allegro.
Okazało się, że jej poprzedni użytkownik dokonał jakichś barbarzyńskich zabiegów na bagnecie obiektywu zeszlifowując go i zapieprzając jakimś klejem tak, że oryginalny obiektyw nie chciał poprawnie wejść, a więc szybko sprzęt wrócił do nadawcy.
Nie był to też zresztą ten obiektyw, na którym by mi najbardziej zależało, albowiem to był "tylko" Hexanon AR 50 mm f/1,8, natomiast specjalnie do tego modelu aparatu Konica wypuściła wersję 50 mm f/1,7 uznaną za jeden z najwybitniejszych obiektywów tamtych czasów.
Często Konica Autoreflex TC była spotykana również z trochę naleśnikowatym- i też bardzo dobrym- obiektywem 40 mm f/1,8.
Generalnie Konica słynęła z doskonałej optyki, ale ze względu na najmniejszy rejestr nie można jej było stosować na innych lustrzankach, natomiast w dobie bezlusterkowców sytuacja uległa dramatycznej zmianie
--- Kolejny post ---
Bardzo fajna ciekawostka![]()