Mówisz, masz - kolejny odcinek przeciwwagi dla hajtechu.
Jako się rzekło, enerdowskie aparaty popularne były wyjątkowo dziadowskie, z naciskiem na wyjątkowo dziadowskie - a od lat 60. do końca systemu do tego praktycznie bliźniacze. Posiadały 45 mm tryplet o jasności 1:2,8-2,9 i tzw. automatyczną trójlamelkową migawkę sektorową Priomat o powalającym zakresie czasów 1/30-1/125 s plus B. Przy czym automatyka tej migawki to po prostu samonapinanie - napięcie jej mechanizmu następowało nie poprzez naciąg filmu, ale podczas wciskania spustu, a regulacja czasu nie odbywała się za pomocą mechanizmu opóźniającego zamknięcie lamelek, ale poprzez zmianę napięcia sprężyn. Skutkiem tego: a) droga spustu jest dość długa, z szeregiem cyknięć i chrobotów w trakcie, tak że nie do końca wiadomo kiedy de facto migawka została wyzwolona i poruszenie zdjęcia nawet na czasie 1/125 s nie jest żadnym wyczynem - tak że dobrze sobie na początku poćwiczyć wciskanie migawki na sucho; b) sprężyny migawki są przez to z natury dość słabe i znalezienie egzemplarza, który się nie wiesza, szczególnie na czasie 1/30 s, graniczy dziś z cudem.
Certo KN 35, produkowany od pierwszej połowy l. 70. należy do mniejszościowej grupy enerdowskich kompaktów na film 135 (zdecydowana większość typów produkowana była na kasety SL) - i stanowi jej średnio-dolną półkę (obok niego były wtedy zresztą li tylko trzy modele Beirette). Posiada wspomnianą migawkę Priomat, w części wczesnych egzemplarzy obiektyw Ludwig Kosmar 45 mm 1:2,8, będący podobnież czteroelementowym trypletem z klejoną pierwszą grupą, którym jeszcze nie fotografowałem, a najczęściej obiektyw Ludwig Meritar 45 mm 1:2,8, prosty tryplet o wręcz dramatycznej jakości - dość powiedzieć, że w żadnym z tych Meritarów, które widziałem, nie ma wyczernionego wnętrza, wszystkie są w środku srebrne. Ostrość obiektywu po przymknięciu jest, oględnie rzecz biorąc taka sobie, a na pełnej dziurze jest to wręcz obiektyw efektowy.
Wczesne KN 35 – z Kosmarem lub częściej Meritarem - posiadały srebrne metalowe pokrywy korpusu, wykonane były z dziadowskiego mydelniczkowego plastiku i oprócz wspomnianego przez Jacka niewygodnego kółka transportu filmu posiadały równie niewygodny przycisk jego zwijania (z prawego boku). Film ładowało się poprzez zdjęcie tylnej ścianki, a płytka dociskowa zamontowana była zawiasowo do korpusu. Co lepsze, plastikowe były nawet korbki zwijania powrotnego i śruby mocujące aparat w futerale – pokręcić tym i nie złamać, to naprawdę cud. Celownik był prosty, lunetkowy, choć wykonany chyba z elementów celownika Albada pozbawionych warstwy odblaskowej.
Późniejsze KN 35, wyposażane tylko w Meritara, choć zewnętrznie identycznego kształtu, miały obie pokrywy korpusu wykonane z czarnego plastiku, a nie metalu i nie miały gniazdka PC na obiektywie (tylko gorącą stopkę). Ale – co lepsze – różniły się też wewnętrznie.
Choćby sprężyny płytki dociskowej montowane były do tylnej ścianki, a nie do płytki, zniknęła też blaszana osłona szpuli odbiorczej. Innymi słowy – mimo zewnętrznego podobieństwa aparatów, tylne ścianki srebrnej i czarnej wersji są niewymienne. Co warto podkreślić – ten zastępujący metal plastik wygląda naprawdę świetnie. Dopóki nie wziąłem aparatu do ręki, byłem święcie przekonany, że to lakierowany na czarno metal.
A teraz, dla osób o silnych nerwach, tak wygląda zdjęcie z Meritara 45 mm 1:2,8 na pełnej dziurze. Co prawda z Beirette 35, ale obiektyw jest ten sam co w Certo KN 35. Choć mi się tam akurat to zdjęcie podoba.
Naprawdę, po kontakcie z enerdowkimi aparatami popularnymi zaczyna człowiek doceniać Smienę...