W całym tym zamęcie dotyczącym rezurekcji fotografii analogowej chodzi raczej o to, że jest to metoda działania ucząca podstaw fotografii w sposób bezlitosny, a efekt swojego działania można ocenić dopiero po wywołaniu nie tylko samego negatywu, ale nawet dopiero po zrobieniu z niego odbitek lub wydruków, a nie od razu zobaczyć na LCD. Dzięki temu człowiek uczy się więcej, przykłada się więcej, popełnia więcej błędów, a z czasem nabiera większej pewności co do słuszności swojego działania zanim zobaczy jego efekty. Wchodzi tu więc w grę element niespodzianki, element zaskoczenia, na który się czeka z niecierpliwością, a nie można sobie pozwolić na zbytnie marnotrawienie materiału, wiec ekscytacja jest większa, niż w fotografii cyfrowej.
Nawet nie chodzi o tworzenie arcydzieł, ani o przechodzenie całego procesu tworzenia obrazu drogą analogową od filmu do odbitki, ale o to oczekiwanie na finalny efekt, i o rozciągnięte w czasie emocje, które mu towarzyszą. Jeśli zaś 2 sekundy po wyzwoleniu migawki już możesz wypowiedzieć magiczne słowo na "k" i dodać, że znowu nie wyszło, to te emocje zanikają już w trakcie robienia zdjęć