Robimy skany, bo nie mamy ciemni. Ale kiedyś być może będziemy mieli i wtedy z tych negatywów zrobimy sobie odbitki. A trzeba to podkreślić, że nie ma na świecie takiej drukarki, która byłaby w stanie zrobić coś lepszego, niż odbitka pod powiększalnikiem. Nie istnieje coś takiego. A najlepsze, profesjonalne maszyny, które kosztują mnóstwo pieniędzy, mogą się co najwyżej "zbliżyć" do tej jakości. I co jest najważniejsze, odbitka zrobiona w ciemni jest tania jak barszcz, a na drukarkę stać nielicznych. To dała nam technika cyfrowa. Że oglądamy nasze zdjęcia na ekranikach smartfonów, bo na porządny obrazek nas nie stać.
Oczywiście zgadzam się z tym, że skanowanie filmu, to nie do końca to, ale jednak... Jeżeli przyjmiemy, że nie grzebiemy przy skanie, tylko pokazujemy taki, jak "wyszedł", ewentualnie usuwając większe paprochy, to jednak mamy prawo nazwać to fotografią analogową. Bo w przeciwieństwie do cyfrowej, nie mamy możliwości ingerencji w tworzenie obrazu. Oczywiście musimy jak zawsze, ustawić ostrość i dobrać odpowiednią ilość światła, ale to wszystko. Żadne tam algorytmy, RAW-y, czy HDR-y.
Zgadzam się, że jest to "połowa drogi", bo nie mamy czasami wyboru. Ale z tej "połowy drogi" bardzo łatwo przejść do końca. I masa ludzi to robi. Odżywają kółka fotograficzne, kluby, organizują pracę w ciemni, wystawy... Tego jest coraz więcej i staje się coraz bardziej atrakcyjne. Rzecz jasna takie firmy jak "Kodak", mylą prawdziwą fotografię na filmie, z jakąś hipsterską modą, dlatego wyprodukowali coś, co jest aparatem "jednorazowym, wielokrotnego użytku". Ale to tylko dlatego, że w działach zajmujących się rozwojem i wdrażaniem nowych produktów, siedzą tacy sami hipsterzy, którzy sądzą, że fotografia tradycyjna, to coś w rodzaju "lomografii". Ale to też się zmieni i to szybciej niż myślicie.