Ja, jeszcze niedawno, gdy ktoś zaproponowałby mi M4/3, kazałbym mu spadać na drzewo. Mam Pentaxa K1 (pełna klatka) i nie będzie mi tu żaden kurdupel podskakiwał swoją mikroskopijną matrycą...
Mówiłem tak do momentu, gdy nie zacząłem się bawić Lumixem GF1, który nie dość, że M4/3, to jeszcze okaz muzealny, bo przecież ten aparat ma ze dwanaście lat. Moje doświadczenia opisałem na blogu, tutaj http://glebsky.pl/kupilem-aparat/ oraz tutaj http://glebsky.pl/kupilem-aparat-cz-2/
Nie przejmujcie się wywodami na temat smartfonów, które stanowią znaczną część owych wpisów, bo to nie o to tym razem chodzi. Gdybym miał streścić w kilku słowach moją opinię na temat matrycy M4/3 i tego Lumixa (a przypominam, że mam FF* i zdjęć nie robię od wczoraj), to zaryzykowałbym stwierdzenie, że nigdy wcześniej fotografia nie sprawiła mi tyle satysfakcji. Może z wyjątkiem pierwszego samodzielnie wywołanego filmu... Zdjęcia, które pokazuję od jakiegoś czasu tutaj, w wątku "pokaż zdjęcie, które lubisz", również pochodzą z tego maleństwa. A że obraz "mówi" więcej, niż słowa...
* Rzeczywiście, pełna klatka ma swoje zalety, o których nie będę się rozpisywał, bo większość je zna. Jednak jest mitem (co przypomniał @Leon007 ), że do fotografii amatorskiej (czyli nie komercyjnej) jest ona koniecznością. Ona wręcz przeszkadza! Mit ten bierze się stąd, że większość amatorów, nie mogących przekroczyć pewnej bariery w jakości swoich zdjęć (nie tylko jakości stricte technicznej, ale również treściowej), jest przekonana, iż kupienie lepszego aparatu z większą matrycą, rozwiąże ten problem automatycznie. Tymczasem jest zupełnie odwrotnie. Kupienie pełnej klatki, albo jeszcze gorzej, najnowszego, pełnoklatkowego, wszystkomającego bezlusterkowca, nie tylko nie uczyni zdjęć lepszymi, ale wręcz pogłębi frustrację i zniechęcenie takiego amatora.
Wybierając się na wakacje, dziś wziąłbym przede wszystkim GF1 i założę się o piwo, że byłbym nie mniej zadowolony, niż z mojego pełnoklatkowego Pentaxa.