Ale wtedy to odebrałoby takiemu "marketingowcowi" ostatnie pozory autentyczności.
Akurat "ten" agent jest tak oddany sprawie, że jakiekolwiek przykłady (o których wiadomo by było, że nie mogą być jego autorstwa) zerwałyby tą subtelną nić intrygi, jaką z godnym podziwu mozołem snuje już przez 230 stron.